Menu
Erasmus / Hiszpania / Madryt / Refleksje

Dlaczego nie zostałabym w Madrycie na zawsze?

Przez pół roku żyłam w Madrycie. Nie wiem czemu, ale od dłuższego czasu chciałam zamieszkać właśnie tam. Kiedy podejmowałam tę decyzję po raz pierwszy, nigdy nie byłam w stolicy Hiszpanii, ale ten kraj uwielbiałam od zawsze. Kiedy na Złombolu przypadkowo z powodu awarii samochodu utknęliśmy w Madrycie na 2-3 dni, spacerowałam w okolicach Atochy i myślałam, że wrócę tutaj na dłużej. Miejsca, które zwiedziłam przed przeprowadzką sprawiło, że chciałam jeszcze dokładniej eksplorować ten kraj. Wiadomo, wakacje w danym miejscu to nie to samo co życie w nim. Zatem dlaczego nie zostałabym w Madrycie na zawsze?

Sesja. / fot. Katarzyna Tutko / klubfocus.pl

Lubię to miejsce. Wspominam z sentymentem życie w Madrycie i od roku zbieram się, żeby kupić tam bilet. Wrócić do ulubionych miejsc, zjeść natillas na stołówce na mojej uczelni, poleżeć w parku Retiro, pospacerować w okolicach Atochy, odwiedzić hiszpańskich znajomych, wypić sangrię i zjeść kanapkę o numerze 66 w Montaditos na Gran Via…Wszystkie te miejsca składają się na fajne wspomnienia do których lubię wracać myślami mimo, że sesja na madryckim uczelni była dla mnie dramatyczna.

Potrzebujesz pomocy w planowaniu wakacji w Hiszpanii? Kliknij w poniższe zdjęcie i dowiedz się więcej:)

dsc_7124

5

Fajnie było tam pobyć, ale nie zostać na stałe. Z chęcią wróciłabym tam, ale tylko na chwilę. Dlaczego?

Lubię Polaków za to, że są pracowici, zorganizowani, poukładani i działają szybko. Dostrzegłam te cechy dopiero żyjąc w Madrycie, kiedy musiałam zderzyć się z hiszpańską rzeczywistością. Nauczycielka od hiszpańskiego wskazała mi miejsce, gdzie miałam pójść po podręcznik. Kiedy tam poszłam odesłali mnie do innego miejsca i w sumie po pięciu przekierowaniach wreszcie trafiłam tam, gdzie rozdają książki. Dodam, że musiałam biegać po całym kampusie, który jest dość spory. Kiedy chciałam sobie wyrobić kartę miejską odstałam swoje w kolejce, rozpoczęła się procedura wyrobu karty i nagle okazało się, że nie ma już papieru w drukarce i kazali mi przyjść jutro. Czy brzmi to absurdalnie? Myślałam, że to żart, bo u nas byłoby to niedopuszczalne. Podobnych historii było kilka. Nie mogłabym żyć w kraju, który myśli tylko o sjeście i fieście. Nie lubię wolnych i niezorganizowanych ludzi. To jest coś czego nie umiałabym przeskoczyć, a w Madrycie potykałam się o to często.

10408484_805161522892126_7823178391390684586_n

Ludzie. Według stereotypów Hiszpanie są otwarci na nowe znajomości, głośni, imprezowi i bardzo pozytywni. Zapewne tak jest, ale niekoniecznie na początku znajomości. Moje doświadczenie pokazuje, że przy pierwszych spotkaniach są bardzo zamknięci, zdystansowani i raczej wolą się trzymać w swojej grupce znajomych, niż poszukiwać nowości. Czy jest to dobre czy złe nie wiem, ale chciałam obalić ten stereotyp. Tak samo jak w badaniu przeprowadzonym przez OK Noclegi Barcelona niektórzy ankietowani (26%) podkreślali, że mieszkańcy są zimni, nie są otwarci na ludzi i niechętnie przyjmują do swojego grona przejezdnych. Być może jest to specyfika dużych miast. Wspominam o Barcelonie, ponieważ wydaje mi się, że wielkie aglomeracje mogą mieć ze sobą wiele wspólnego. Ogólnie mówiąc nie uważam, że ludzie w Hiszpanii są zamknięci, tylko chcę podkreślić, że wcale nie jest to taki raj towarzyski jak się powszechnie uważa. Jasne, w każdym, nowym miejscu ciężko jest się odnaleźć i zjednać sobie ludzi, ale niestety Hiszpania nie jest moim zdaniem wyjątkiem.

10437784_1005947579422372_1158158494152280441_n

Niestety ekonomia tego kraju pozostawia wiele do życzenia. Mieszkając w Hiszpanii studiowałam, więc nie musiałam się zderzyć z rynkiem pracy. Moja opinia opiera się na tym, co słyszałam od swoich znajomych mieszkających w Hiszpanii, co mówi się powszechnie oraz na tym co wyczytałam na blogach głównie kobiet, które emigrowały z Polski do Madrytu. Czytałam te strony, ponieważ chciałam poznać to miasto od innej strony, prawdziwej strony, niż tylko studenckiej oderwanej od rzeczywistości. Sytuacja obcokrajowców w Madrycie jest dramatyczna. Mimo, że tutaj i tak zarabia się więcej, niż np. na południu Hiszpanii to nadal jest to dramat. W Hiszpanii trwa kryzys, więc zamiast dawać pracę obcym, wolą wybrać swoich. Jest to w pełni zrozumiałe. Najczęściej trzeba dobrze znać język hiszpański. Czytałam, że potrafili się nawet zwrócić uwagę na to,że kandydat nie ma odpowiadniego akcentu. Z angielskim bywa tutaj różnie, także brak znajomości hiszpańskiego może być barierą nie do pokonania. Problemem nie jest to, że ludzie nie chcą pracować, tylko, że tej pracy nie ma lub jest śmiesznie płatna. Wiecie, że zdarza się tak, że inżynier woli pracować w knajpie, bo tam więcej zarobi, niż pracując w swoim zawodzie? Najgorzej mają młodzi ludzie po studiach, którzy dopiero zdobywają doświadczenie. W sumie u nas i pewnie w większości krajów jest podobnie. Być może z tego powodu Hiszpania przoduje pod względem młodych dorosłych mieszkających z rodzicami nawet do 35 roku życia. Mimo, że zarobki mogą być wyższe, niż w Polsce to ceny mieszkań powalają (sama płaciłam 375 euro za pokój), żywność jest droższa, opieka lekarska również. Miłośnicy imprez w klubach również muszą mieć worek pieniędzy, ponieważ wejściówki do imprezowni kosztują nawet 15 euro. Chyba, że jesteś kobietą i wybierzesz się na imprezę przed 1. Wiem, że nigdzie nie jest łatwo i polska rzeczywistość również jest brutalna, ale z pewnością nie chciałabym się zderzyć z hiszpańskimi realiami. A temat Polek „ze Wschodu” to już całkiem inny temat, który również nam może utrudnić zawodowe życie niby jak w Madrycie.

DSC_0080

Jeżeli chodzi o żywność to byłam zaskoczona, że nawet owoce w tym kraju są…sztuczne. Jedzenie w polskich marketach zapewne również nie jest na wysokim poziomie – jak to w supermarketach, ale w Madrycie jest gorzej, o wiele gorzej. Kupiłam chleb, który gdzieś zniknął w czeluściach szafki i przypomniałam sobie o nim dopiero po kilku tygodniach. Wyglądał jak nowy, zero pleśni. I to nie mówię o tym śnieżnobiałym pieczywie tostowym z Mercadony, tylko o normalnym chlebie. Zakupiłam jabłko i pomarańcze, które po 3 miesiąch leżenia w lodówce nawet nie zrobiły się lekko miękkie. Wyglądały ładnie, błaszczały i gdybym ich nie wyrzuciła, bo się wyprowadzałam to zapewne żyłyby jeszcze długo w idealnym stanie. Wiem, że jak wszędzie można znaleźć sklepy z „normalną” żywnością, ale w Warszawie kupując warzywa w lokalnym warzywniaku czujesz ich smak, a w Madrycie nie wiem gdzie bym musiała się udać, aby kupić owoce, które nie są nawoskowane. Smaku i zapachu kurczaka również nie zapomnę. Później już przerzuciłam się na życie bez mięsa. Kiedyś być może nie przejmowałabym się tym, ale teraz patrzę na to czym żywię swoje ciało i umysł. I naprawdę Madryt może się równać z Londynem w kwestii żywności.

WP_20150306_001

DSC_9552

O punktualności, a raczej jej braku można dużo pisać. Umawiając się na spotkanie na 20:00 możesz być pewny, że ekipa zjawi się w okolicach 21:00, a może nawet później. Skoro i tak wszyscy przyjdą później to nie można umówić się na późniejszą godzinę? Mam obsesję na punkcie marnowania czasu i nie lubię czekać, więc i te spóźnienia mnie dobijały, ale tylko w kwestii towarzyskich. Wykładowcy również nie spieszyli się na zajęcia i spóźnieni 20-30 minut wchodzili do sali z uśmiechem na ustach. To akurat było mi na rękę, nie musiałam gonić i stresować się, że wejdę w środku zajęć. Nie lubię tego. Autobusy również żyły swoim życiem i tempem. Dobrze, że rzadko miałam z nimi do czynienia. Z kolei na metro i kolejki nie moża narzekać. Na pewno można się do tej „punktualności” przyzwyczaić. Jest to moim zdaniem ich wada, ale na upartego do przeskoczenia dla mnie. Zapewne dzięki temu towarzyszy im mniejszy poziom stresu, niż nam Polaków, którzy ciągle za czymś biegną.

Coś pozytywnego…

Uczelnie są płatne, akademiki kosztują kosmiczne pieniądze, ale to jedyne wady szkolnictwa. Śmiało mogę powiedzieć, że na mojej, hiszpańskiej uczelnii poziom był dość wysoki – dużo prac domowych, zadań na zajęciach, dużo do czytania i pisania w domu. Nawet przedmiot przez internet pochłaniał kupę czasu i energii. Psychologia trwa 4 lata. Ilość godzin jest taka sama, tylko wszystko jest skonsolidowane. Uważam, że to za dużą zaletę, bo lepiej wcześniej skończyć studia i pójść w świat. Ilość wolnego, przerw świątecznych czy brak zajęć z powodu każdego protestu był mi na rękę. Zapomniałam wspomnieć jeszcze o jednej wadzie – punkty ujemne na egzaminach. W Polsce na testach mogłam sobie strzelać, nie wiedząc totalnie mogłam z odpowiedzi ułożyć sobie słoneczko czy inny znak zapytania, tutaj trzeba było podjąć ryzyko. Punkty ujemne za złe odpowiedzi były dla mnie gwoździem do trumny. Sesja studencka w Madrycie już na zawsze wryła mi się w pamięć jako rodzaj traumy.

DSC_7831
Kiedy w styczniu wysiadłam na lotnisku Barajas pogoda wcale nie różniła się od pogody w Polsce. W lutym nie było lepiej. Błędnie zakładałam, że w Hiszpanii zimą będzie cieplej, albo w ogóle śnieg będzie pojawiał się tylko okazyjnie. Nic mylnego. Było zimno, ale w Polsce chociaż można odkręcić kaloryfery na fulla, w Hiszpanii możesz pomarzyć o działających grzejnikach. W namiocie na Islandii było cieplej, niż w moim małym pokoju przy stacji Vallecas. Ale jak już przyszło lato to zaczynało mi się chcieć żyć. Jakby nie było promienie słoneczne wyzwalają hormony szczęścia. Dlatego Polska może pozazdrości Hiszpanii lata, prawdziwego lata. Mimo, że w czerwcu da się oddychać dopiero po 22 to i tak wolę to niż deszcz i 5 stopni C.

DSC_9595

W Hiszpanii uwielbiałam ich lokalne tradycje i imprezy. Uczestniczyłam w karnawale w Kadyksie, Semanta Santa w Kordobie, San Isidro w Madrycie no i w corridzie, której ne wspominam dobrze. Chciałabym jeszcze udać się na bitwę na pomidory w Bunol, paradę w dzielnicy Chueca, wieżę z ludzi w Barcelonie i ewentualnie San Fermin w Pampelunie. Badanie przeprowadzone przez OK Noclegi Barcelona również potwierdzają, że lokalne tradycje robią największe wrażenie. Nic dziwnego, każda z nich jest wyjątkowa, bogata w piękne kadry i niezapomniane przeżycia:) Teraz moim celem jest Tomatina, czyli bitwa na pomidory.

Lubię Madryt i chciałabym jeszcze kiedyś pomieszkać przez chwilę w innym miejscu, niż Warszawa, ale chyba nie na stałe. Pół roku w innym kraju pokazało mi, że znając siebie zawsze czułabym się tutaj obco i byłabym tylko gościem. Tutaj czuję się jak u siebie i mogę wyjść na piwo czy do sklepu nie wysilając się jak powiedzieć to i owo, tylko mówię z automatu. To było tylko pół roku ktoś może powiedzieć, ale tak krótki czas pozwolił mi uświadomić sobie, że nie dałabym sobie tutaj więcej czasu, niż rok. Znajomych prędzej czy później można sobie znaleźć, tak samo jak sklepy z normalną żywnością, nawet mogłabym przymknąć oko na brak punktualności, ale nie mogłabym żyć w kraju, gdzie byłoby mi jeszcze ciężej o pracę i musiałabym pracować gdziekolwiek, aby opłacić wysokie koszty życia. Nie ma sensu wpadać z deszczu pod rynnę. Zapewne są bardziej cierpliwi, zmotywowani, bardziej zakochani w Hiszpanii, ale ja nie byłabym w stanie walczyć z tym systemem. Ale śmiało mogę powiedzieć, że mentalności, tolerancji możemy pozazdrościć południowcom. Tak samo jak temperatur i luzu, ale to nadal nie jest wystarczające. Podkreślam, że tekst jest bardzo subiektywny. Nie musicie się zgadzać, każdy czego innego oczekuje i ma inne priorytety.

Chętnie posłucham Waszych historii o życiu w innym kraju, szczególnie w Hiszpanii 😉

P.S Życie w innym kraju pomaga docenić nasz kraj:)

Mimo, że nie chciałabym mieszkać na stałe w Hiszpanii, chętnie tam wracam i być może kiedyś uda mi się tam zostać na trochę dłużej. Póki co zapraszam do współpracy, chętnie pomogę w organizacji wyjazdu do Hiszpanii🙂