Menu
Niemcy

Spędź aktywny weekend w Szwajcarii Saksońskiej

Podczas pobytu w Niemczech każdy dzień był niemal wyzwaniem. Zostałam wyrwana ze swojej strefy komfortu. Wspinaczka po skałach, raffting czy monsterrollery, które widziałam po raz pierwszy na oczy – wszystko było nowe, albo wymagające. Przejażdżka zwykłym rowerem przypominała mi stare czasy, kiedy zahamowałam przednim hamulcem i przeleciałam przez kierownicę. Ten tydzień był tak intensywny, że chyba przez rok nie wykonałam tyle rozmaitych czynności, co wtedy. Po prostu spędź aktywny weekend w Szwajcarii Saksońskiej:)

Via ferraty i wędrówka po skałach Schrammsteine

O mojej walce ze lękiem wysokości na skałach możecie przeczytać w tym wpisie. Szwajcaria Saksońska jest przepiękna i nie sposób oderwać od niej wzroku. Wielkie, monumentalne skały otaczają nas z każdej strony, a spacer w otoczeniu natury, był idealnym początkiem naszego wyjazdu. Szwajcarska Saksonia to raj dla wspinaczy, tych początkujących i tych bardziej zaprawionych w bojach. Z tym przyszło zmierzyć się i nam. Były łzy, pot, krwi zabrakło, ale strach nie opuszczał nas przez całą przechadzkę.

DSC_7155 DSC_7233 4 JG8_2663

fot. Jeremiasz Gądek

Spływ pontonem po Łabie

Emocje związane ze wspinaczką mogliśmy wyciszyć na spływie pontonem. Z Bad Schadau przepłynęliśmy do Wehlem, skąd pociągiem wróciliśmy do miasteczka. Pogoda dopisywała, humory również i pewnie, gdyby nie niemiecka punktualność resztę dnia spędzilibyśmy dryfując po rzece. Na końcu czekał na nas grill, a po drodze mogliśmy z daleka zobaczyć słynny most Bastei i inne przyjemne krajobrazy. Może nie była, to wielka przygoda, ale najpierw strach, a później śmiech pomagał stać się nam zgraną grupą.

DSC_7283 DSC_7287

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońska

DSC_7304

fot. Iwona El-Tanbouli- JabłońskaDSC_7313 DSC_7316 DSC_7311

jerrry (5)

fot. Jeremiasz Gądek

Kolacja z medalistą olimpijskim

Po męczącym i emocjonującym dniu przyszła pora na dobre jedzenie, wyszukane trunki i spotkanie z czterokrotnym medalistą olimpijskim i najbardziej szanowanym skoczkiem w Niemczech – Jensem Weißflogiem. Prawdę mówiąc w ogóle nie orientuję się w tej branży i dopiero tego dnia dowiedziałam się z jaką osobistością przyjdzie spędzić nam wieczór. Jensem w Oberwiesenthal prowadzi swój hotel i muszę przyznać, że w środku czuć zwycięską atmosferę, a typowo górskie wystrój sprawia, że lokal jest bardziej przytulny. Co ciekawsze, Jensem chętnie spotyka się z gośćmi i opowiada o swojej karierze. Zależy mu, aby każdego odwiedzającego poznać i zamienić z nim choć słówko.

jerrry (6)

fot. Jeremiasz Gądek

iwona (9)

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońska

Monsterrollery w Oberwiesenthal

Następnego dnia czekały na nas kolejne przygody. Znaleźliśmy się w Rudawach, które o każdej porze roku mają coś ciekawego do zaproponowania. Zimą możemy oddać się sportom zimowym, a latem zdobywać szczyty, spacerować, a także jeździć na monsterrollerach. Po raz pierwszy miałam styczność z tym sprzętem i nie wyobrażałam sobie wjazdu z nim koleją górską. Monsterroller wygląda jak hulajnoga, ale koła ma przystosowane do bardziej wymagających terenów. Nie spodziewałam się, że to będzie tak przyjemna wycieczka. Kiedy tylko pojazd nabierał rozpędu, trochę go hamowałam, ale nadal fajnie było zasuwać po lesie. Ten punkt wycieczki zdecydowanie chciałabym kiedyś powtórzyć:)

20170517_103511 20170517_093931 jerrry (4) jerrry (1)

fot. Jeremiasz Gądekiwona (8)

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońskaiwona (7)

E-Bike-Tour szlakiem Stoneman Miriquidi

Porzuciliśmy monsterrollery i przesiedliśmy się na e-bike. I w tym momencie na nowo wróciła moja sympatia do rowerów. Nie lubię się męczyć fizycznie, ani też nie widzę w jeżdżeniu na rowerach niczego szczególnego. Z kolei e-bike wspomagały nas, kiedy nie chciało nam się pedałować, albo podjazd był zbyt ciężki. Lekkość prowadzenia pojazdu sprawiła, że straciłam poczucie czasu, a chętniej przejechałabym dłuższy fragment. Początek nie był zbyt ciekawy, ponieważ najmniejszy rozmiar roweru był na mnie za duży na tyle, że jeżdżenie było męczarnią, a nie przyjemnością. I tutaj ponownie, gdyby nie grupa, zrezygnowałabym z tego punktu. Miałam na tyle szczęścia, że nasz poprzednia przewodniczka podjechała do mnie na trasie i przekazała rower, który był idealnie dobrany do mojego wzrostu.

20170517_121644 20170517_114752 iwona (4)

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońskaiwona (3)

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońskaiwona (2)

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońska

Wycieczka kajakami z pochodniami + Lipsk

Wieczorem udaliśmy się do Lipska. Żałuję, że spędziliśmy tam tylko jeden wieczór. Miasto jest bardzo różnorodne, romantyczne, a wieczór rozpoczęliśmy obiadem, gdzie królowały szparagi i białe wino. Przez okno mogliśmy podziwiać industrialną architekturę, a na sam koniec czekała na nas jeszcze jedna aktywność – spływ kajakowy z pochodniami kanałem Karl – Heine. Po drodze odkryliśmy przemysłową część miasta,  mijaliśmy liczne mosty, kawiarenki i po raz pierwszy miałam okazję płynąć kajakiem po zmroku.

JG8_3488

fot. Iwona El-Tanbouli- JabłońskaDSC_7342 DSC_7333

fot. Jeremiasz Gądek

Nigdy nie brałam Lipska pod uwagę, w ogóle Niemcy wydawały mi się totalnie nie w moim stylu, a tu tyle perełek po drodze można zobaczyć.

Rafting w Kanupark Markkleeberg

Ostatnią atrakcją w Saksonii był raffting na sztucznym torze kajakarstwa górskiego na którym można organizować zawody międzynarodowe. Jak widzicie sprawa wygląda poważnie i nawet na twarzach najodważniejszych osób w ekipie pojawił się lekki strach przed nieznanym. Pierwszy raz z rafftingiem miałam styczność jeszcze w gimnazjum. Wskoczyliśmy do pontonu, a dwóch sterników było odpowiedzialnych za całą robotę. Tak sobie wyobrażałam raffting. Dwa lata temu w Val di Sole po raz kolejny spróbowałam tej aktywności z lekkim przerażeniem, że nie będzie tylko przesiadywania, ale wiosłowanie i siedzenie na skraju pontonu. Nie doceniliśmy tej spokojnej rzeki. Można powiedzieć, że cicha woda brzegi rwie idealnie pasowała do tamtej sytuacji.

W Niemczech przyszło mi po raz kolejny zmierzyć się z żywiołem wody, ale tor kajakarstwa budził grozę. Okazało się, że nie taki straszny diabeł jak go malują. Trasa była przyjemna i śmiało mogę powiedzieć, że spływ w Val di Sole był bardziej wymagający. Chyba każdy się ze mną zgodzi, że najlepsze doznania czekają nas na samym przodzie – w końcu jako pierwsi zderzamy się z wielkim pluskiem. Nasz instruktor urozmaicał nam podróż – płynęliśmy tyłem, bokiem, podskakiwaliśmy wyżej, a dwa razy zgodziliśmy się na kontrolowaną wywrotkę. W tym momencie stwierdziłam, że takie atrakcje już nie są dla mnie. Grzecznie poczekałam na brzegu i z lądu podziwiałam jak ekipa wywraca się. Skąd w tych ludziach tyle odwagi, ale inaczej – skąd we mnie tyle strachu? Nadal utrzymuję, że chętnie po raz kolejny spróbuję tychże aktywności na wodzie.

jerrry (8) jerrry (7) iwona (6) iwona (5)

fot. Iwona El-Tanbouli- Jabłońska

A może Wy macie pomysły na aktywne spędzanie czasu w tych okolicach?