Nasz ostatni pobyt w Londynie był dość krótki. Mieliśmy tylko 48 godzin na zobaczenie kolejnych miejsc. Jadąc z lotniska zwróciliśmy uwagę na dzielnicę, którą mijaliśmy po drodze. Tłumy (w końcu był długo wyczekiwany piąteczek), artystyczne jednostki, bary zwracające uwagę i dużo sztuki ulicznej. Mijaliśmy Shoreditch, które stało się naszym celem na niedzielny spacer. O tej części miasta mówi się, że jest bardzo niedoceniana, że właśnie tutaj na każdym kroku możemy spotkać wielkie, nieodkryte talenty. Hipsteriady również nie brakuje. Ale Shoreditch to także świątynia spontaniczności. Zatem zapraszamy na wycieczkę śladem sztuki ulicznej – Shoreditch 🙂
Kiedyś Shoreditch była krainą, gdzie najbardziej zamożni ludzie szukali rozrywki. Teatry, kawiarnie i inne burżujskie aktywności mogliśmy zaliczyć właśnie tutaj. Z czasem Shoreditch również było słynne, ale słynęło ze slumsów, brudu, prostytutek i upadłych talentów. Obecnie jest to modna, artystyczna dzielnica przepełniona hipsterami. Musieliśmy to zobaczyć. Tym bardziej, że sztuka uliczna jest tu na porządku dziennym.
Shoreditch to Brick Lane, a Brick Lane to nie tylko słynne bajgle, ale również street art. Ulica Hanbury wypełniona jest sztuką uliczną, graffiti i innymi formami artyzmu. Będąc za pierwszym razem w Londynie mieliśmy okazję poznać Brick Lane. Jedni byli wniebowzięci, inni trochę mniej. Tak czy inaczej każdy miłośnik street art’u powinien poznać ten zakątek, a raczej ulicę, gdzie sztuka uliczna dominuje. Tutaj nasz wpis o Brick Lane. Klik.
Okolice Brick Lane to także wylęgarnia stoisk z typowym, angielskim jedzeniem, czyli fish&chips. Dość popularnym barem jest „Poppies fish and chips”, gdzie możemy skosztować tego specjału. Serwowany jest w kartonowym pudełeczku zrobionym na wzór gazety. Kiedyś fish&chips podawano właśnie w gazecie ze względu na oszczędności.
Generalnie Brick Lane jest ulicą kontrastową, pełną różnorodnych ludzi, krajobrazów, sklepów. Będąc tutaj w weekend natkniemy się na pchli targ, gdzie sprzedają dosłownie wszystko. Początkowo była to dzielnica bengalska (zobaczcie, że nazwy ulic pisane są w dwóch językach), ale obecnie dominują tutaj turyści i banda hipsterów. Jak każde miejsce w Londynie, Brick Lane również ma całkiem inny klimat, niż pozostałe dzielnice.
Nie tylko mury Brick Lane ozdobione są artystycznymi malunkami. Tuż przy stacji metra Liverpool Street otwiera się przed nami artystyczne królestwo. Trochę brudu i slmusów również tam uraczymy. Jednak po Albanii już nic nas nie zdziwi. Znaleźliśmy się po twórczej stronie mocy. Nie było tłumów, więc w spokoju mogliśmy zgubić się w ulicach przepełnionych muralami. Niestety miejsce to powoli robi się komercyjne, więc niektóre murale zostały zrobione na zamówienie. Mimo wszystko, czuliśmy, że byliśmy we właściwym miejscu:) Nawet dużo betonu, a mało zieleni nas nie zraziło. Zajrzeliśmy tam, gdzie się dało nie używając mapy.
Na Shoreditch znajdziemy także market uliczny – Spitalfields Market. Asortyment niewiele różni się od tych na innych targach w Londynie. Generalnie kupimy tam ubrania każdej maści, ręcznie robioną biżuterię, klasyczne pamiątki z Londynu, coś na wzór antyków i inne, chińskie dzieła. Ceny raczej nie są atrakcyjne, ale może uda Wam się upolować coś ciekawego i to jeszcze w adekwatnej cenie. Tuż obok czeka na nas kilka stoisk z jedzeniem. Ceny i mały wybór trochę nad odstraszył.
O wiele bardziej zachwycił nas targ z ulicznym jedzeniem. Również niewiele różnił się od jedzenia serwowanego na np. Camden Town, ale festiwal smaków i zapachów zawsze jest na porządku dziennym. Wybrać możemy włoskie jedzenie, hiszpańskie, chińskie, meksykańskie, a nawet ze Sri Lanki i Afryki. Co stoisko to jedzenie z innego kraju i sprzedawcy, którzy próbuję zwrócić uwagę na swoje przysmaki. Przedzieraliśmy się przez tłumy nie mają pojęcia co wybrać, ponieważ na każdym kroku pojawiało się coś ciekawego do skosztowania.
Tym razem doświadczyliśmy angielskiej pogody. Przez połowę czasu padało. Mimo wszystko na Shoreditch udało się odkryć kilka uliczek z muralami, targ z ubraniami, market z ulicznym jedzenie i ponownie Brick Lane. Na Shoreditch ujrzymy także mnóstwo galerii sztuki, knajp, barów i pewnie wiele więcej na co nie starczyło już nam czasu. Nie jest to pierwsze miejsce do, którego uderzają turyści, ale warto zdecydować się na odwiedziny tej dzielnicy. Słyszałam, że jest nawet możliwość zwiedzania z przewodnikiem!
Tak na koniec jeszcze kilka zdjęć z China Town. Miejsce to przyciąga turystów głównie w okresie obchodów chińskiego Nowego Roku (przełom stycznia i lutego). Na co dzień China Town zwraca na siebie uwagę za sprawą kolorowych lampionów rozwieszonych po całej dzielnicy. Przechodząc przez ozdobną bramę przeniesiemy się na ulicę Gerrard Street, a tam otworzy się przed nami królestwo chińskich knajpek, restauracji, marketów, gdzie możemy kupić specjały prosto z Chin. Jest to kolorowe centrum kulturalne i finansowej ludności chińskiej, która jest mniejszością narodową w Londynie. Sama dzielnica nie jest duża, to zaledwie kilka uliczek, które oddają klimat Chin. Spacerując po Soho (które nie powala na kolana) z pewnością traficie do China Town:) I tutaj Londyn znowu zaskakuje swoja różnorodnością.
Polecam również na spojrzenie na street art od strony prawnej.
Po raz drugi wylatując z Londynu, pomyślałam, chciałabym tu wrócić, jeszcze tyle miejsce czeka na odkrycie np. Sky Garden. Powoli dojrzewa we mnie myśl, aby w Wielkiej Brytanii zobaczyć coś poza Londynem. Jakieś propozycje?