Menu

Bywały momenty, kiedy decydowaliśmy się ujrzeć inne oblicze Islandii. Wulkany, wodospady, gorące źródła, lodowiec stały się już częścią naszego krajobrazu. Jednak na tym nie poprzestaliśmy i odwiedziliśmy trzy miejsca, które wrastają w ziemię, niszczeją, rozpadają się zachowując przy tym klasę i swój fotogeniczny urok. Jeżeli lubicie odskocznię od typowego zwiedzania, a opuszczone miejsca nie są dla Was stratą czasu to koniecznie będąc w Krainie Lodu i Ognia zobaczcie na własne oczy wrak samolotu, opuszczoną Fabrykę Śledzi i wrak statku. A na koniec coś co wszyscy uwielbiają na Islandii:)

Wrak samolotu

Islandia jest naprawdę niezwykła, ale czasami potrzeba dobrej pogody, aby zachwycić się tym nieskazitelnym pięknem. Idąc w stronę wraku samolotu mieliśmy szczęście, ponieważ niebo wreszcie było czyste, a chmury ustąpiły zachodzącemu słońcu. Wędrując po wulkanicznej powierzchni i podglądając przez obiektyw ładne krajobrazy długa droga do celu nie była, aż tak męcząca. Po raz pierwszy było mi naprawdę ciepło na islandzkich terenach, gdzie pogoda była moją największą obawą. Kiedyś pod sam samolot można było podjechać samochodem. Obecnie teren jest zamknięty przez właściciela, także jedynym środkiem transportu są nasze nogi. Czytaliśmy, że do celu mamy 3 km, ale myślę, że przeszliśmy o wiele więcej. Spieszyliśmy się, aby zobaczyć wrak jeszcze za dnia. Słońce szybko zachodziło, także z każdą minutą spadały szanse na udane zdjęcia. Jednak nie było tak źle. Obraliśmy drogę na ukos, momentami tracąc nadzieję, że jesteśmy w dobrym miejscu, ale z czasem zaczął się pojawiać zarys maszyny…

dsc_1622 dsc_1631 dsc_1637 dsc_1640 dsc_1641 dsc_1644

Niektórzy mogą się dziwić, co jest ciekawego w oglądaniu jakiś zrujnowanych obiektów, których lata świetności dawno już minęły. Sama czasami się nad tym zastanawiam. Na pewno wrak samolotu leżący samotnie na czarnej i kamienistej plaży robi wrażenie. Skrzydła ledwo co się trzymają, w środku została tylko skorupa, silnika również brak. Chyba coraz mniej jest do oglądania. Z miesiąca na miesiąc maszyna jest coraz bardziej dewastowana, ale nadal bardzo fotogeniczna. Ale zaraz, zaraz…jak to się stało, że samolot znalazł się na plaży? Wydarzenie to miało miejsce bodajże 21 listopada 1973 roku. Samolot transportowy US Navy Douglas Dakota DC 3 leciał z Hofn do  Keflaviku, ale z powodu awarii silnika (druga teoria mówi, że powodem był brak paliwa) zmuszony  był lądować awaryjnie. Na pokładzie znajdowało się klika osób, wszyscy byli Amerykanami. Nikomu nic się nie stało. Cenniejsze części samolotu wymontowano, a sam kadłub porzucono, tam gdzie maszyna wylądowała. Dlaczego? Prawdopodobnie było to bardziej ekonomiczne, a i możliwości techniczne samolotu pozostawiały wiele do życzenia.

dsc_1651 dsc_1656 dsc_1669

Obejrzałam samolot z każdej strony, przyglądałam się maszynie, która zazwyczaj wywołuje we mnie lęk (nie lubię latać:)) i jest to naprawdę piękne i ciekawe. Już dopuściłam do siebie, że często zachwycają mnie inne rzeczy i nie ma w tym nic złego. Nie wiem jak reszta naszej ekipy, ale tłumy przy wraku pokazywały, że nie tylko ja lubię takie miejsca…

dsc_1674 dsc_1677 dsc_1689

Jak już powszechnie wiadomo wrak jest bardzo popularny wśród turystów. Nawet teraz, kiedy nie można tu dojechać, a trzeba przejść kawałek nie brakuje ludzi spragnionych widoku „rozbitego” samolotu.  Kręcono tutaj teledyski, programy, a później już szybko maszyna zajęła dumne miejsce w przewodnikach. Licząc na samotne zdjęcie musiałabym tu przyjść skrajnie z rana. Nie lubię tłumów, ale jeszcze bardziej przeszkadzają mi droniarze. Tych których spotkaliśmy przy wraku byli wyjątkowo nieprzyjemni, kiedy to bezczelnie i z pretensjami odganiali innych od samolotu, bo przecież robią zdjęcie z lotu ptaka. Plakietka „no drons” w niektórych miejscach podobała mi się bardziej, niż tabliczka obrazująca, że w tym miejscu kupy nie robimy. Serio, mają tu takie zakazy.

dsc_1698 dsc_1699 dsc_1702

image119-2

Wrak statku

Wracając z Puffin Cliffs zatrzymaliśmy się przy zardzewiałym wraku statku. Tak przy okazji – jeżeli myślicie, że we wrześniu nie będziecie mogli odgonić się do maskonurów, to możecie się zawieść. O tej porze roku już dawno odleciały hen daleko, nie pozostawiając po sobie suchej nitki. Próbowaliśmy namierzyć je w Zoo w Reykjaviku, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że i tam również ich nie spotkamy. Pozostało nam opuścić klif i zadowolić się statkiem rybackim. Łódź osiadła na mieliźnie i została tak już do dzisiaj. Okręt spokojnie można obejść dookoła. Jeżeli czujecie niedosyt to na własną odpowiedzialność możecie wejść na pokład statku i spojrzeć na niego nieco z innej strony. Mimo, że konstrukcja pokryta jest rdzą to widziałam śmiałków buszujących w środku. Jest to najstarszy stalowy statek na Islandii. Wyprodukowany został w Norwegii w 1912 roku. Z kolei w grudniu w 1981 roku uznano, że Garðar BA 64 nie jest już zdolny do służby. Dziś okręt rdzewieje na islandzkiej plaży zapewniając turystom niebywałą atrakcję. Nie wiadomo, albo ja nie dokopałam się do informacji dlaczego został porzucony.

dsc_2854 dsc_2850 dsc_2849 dsc_2845 dsc_2839 dsc_2835

No dobra, miałam nadzieję, że statek będzie bardziej spektakularny. Ale mimo wszystko lekko mroczna i deszczowa pogoda dodawała odrobinę apokaliptycznego klimatu i statek całkiem dobrze prezentował się na tle morza.

Opuszczona Fabryka Śledzi

Miejsce mało znane i ciężko znaleźć je w czeluściach internetu. Jednak Wojtkowi udało się:) Fabryka mieści się we wsi Djúpavík w północno-zachodniej Islandii. Typowo islandzka pogoda, tylko podkreślała klimat opustoszałej fabryki. Szare niebo górowało nad wioską liczącą sobie tylko 20 mieszkańców. Oprócz starego zakładu rybnego i kilku domków nie ma tam nic. Mimo wszystko mieszkańcy mają okazję egzystować w pięknych okolicznościach przyrody – góry, morze, niewielki wodospad.

dsc_2693 dsc_2696 dsc_2700 dsc_2701 dsc_2716 dsc_2717

Co do fabryki, to po śledziach nie ma już śladu. Zapach również nie przetrwał próby czasu. Spodziewałam się totalnej ruiny w dość zadbanych murach. Zaglądając do środka okazało się, że fabryka nie jest, aż tak totalnie opustoszała, a do rudery jej totalnie daleko. To, że przetwór rybny już nie funkcjonuje nie znaczy, że budynek odszedł w zapomnienie. Uchylając główne drzwi miałam wrażenie, że przenoszę się do innego świata. Zastanawiałam się czy w środku odprawiają jakiś seans spirytystyczny czy może inne duchowe uniesienia. Pomieszczenie było oświetlone fioletowym, delikatnym światłem, gdzie panował lekki mrok. Na ścianach wisiały fotografie – niektóre dziwaczne, a inne dość zastanawiające. Z kolei w kącie leżał stos bezużytecznych mebli, a na środku  kanapa, stół, lampka. Najbardziej zaintrygowały mnie schody prowadzące do góry. Na drugim piętrze mogliśmy obejrzeć zdjęcia w 3D przedstawiającą Islandię. Miejsce było lekko przerażające dla mnie, ale też fotogeniczne. Nie tego się tutaj spodziewałam:) Chodząc między murami w końcu trafimy na fragment, który faktycznie jest zaniedbany.

dsc_2721 dsc_2742 dsc_2750 dsc_2757 dsc_2760 dsc_2762 dsc_2777 dsc_2786 dsc_2788 dsc_2789 dsc_2794 dsc_2796 dsc_2804 dsc_2808 dsc_2812

Może i przetwórstwo rybne już tutaj nie funkcjonuje, ale fabryka dobrze prosperuje w kierunku artystycznym. W 2006 roku odbył się tutaj koncert zespołu Sigur Ros. My mieliśmy okazję zobaczyć wystawę fotograficzną, ale widać, że wiele się tutaj dzieje, miejsce się rozwija mimo, że leży dość daleko od cywilizacji. Tzn. cywilizacji na miarę Islandii:)  Fabrykę można zwiedzać także z przewodnikiem. My przyjechaliśmy już za późno, aby zdecydować się na taką opcję. No, ale mimo wszystko spacer po opuszczonych miejscach z aparatem w ręku to jest coś co lubię:)

Ocean, gwiazdy, zorza, basen, islandzkie dzieci…

Później pognaliśmy 200 kilometrów w kierunku geotermalnego basenu. Momentami obawiałam się, że to nie tu i pokonujemy te kilometry na darmo. Niepotrzebnie. Okazało się, że mamy do dyspozycji jacuzzi i basen. Najbardziej ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam przebieralnię i prysznic. Tym razem nie musiałam biec 200 metrów w samym stroju kąpielowym i czapce w stronę gorącego źródła. No i prysznic. Na Islandii każdy dostęp do miejsca, gdzie można się umyć był powodem do radości i celebracji. Tutaj mieliśmy do dyspozycji nieograniczony dostęp do ciepłej wody w ciepłym pomieszczeniu.

001-20160917

fot. Giers

Początkowo było cicho i spokojnie. Prawie cały basen mieliśmy dla siebie. Do tego widok na ocean, jasno świecące gwiazdy, a później nawet na zorze pomagał nam się oderwać od tego zimna i koczowniczego trybu życia. Wszystko było fajnie, dopóki nie wparowały islandzkie dzieci. Nie spodziewałam się, że taki mały człowiek potrafi z siebie tak głośne dźwięki wydobywać. Masakra. Czar prysł. Niemiecka ekipa, która osaczyła mnie w jacuzzi również pozostawiała wiele do życzenia. Tak czy inaczej cieszę się, że trafiliśmy do tego miejsca. Po kąpieli w ciepłej wodzie czuliśmy się jak nowo narodzeni. Za całą atrakcję zapłaciliśmy 500 koron, czyli tyle ile kosztuje 5 minut prysznica na campingu. Tutaj mieliśmy jacuzzi, basen i tyle ciepłej wody pod prysznicem, ile chcieliśmy. A co najlepsze, nie ma tu nikogo, kto by pilnował czy oby wszyscy zapłacą i pozostawią po sobie porządek. W środku jest skrzynka z informacją o cenie i tyle. Zakładam, że raz na jakiś czas przyjdzie tutaj ktoś posprzątać. Podziwiam ufność i uczciwość Islandczyków. U nas zapewne nie miałoby to prawa bytu. Nanieście to miejsce na swoją mapę i koniecznie zajedźcie tutaj jak będziecie w okolicy. Dla nas ten basen był zbawieniem:)

001-20160918

fot. Giers

Inne:

Opuszczony basen z ciepłą wodą. Ominęliśmy go, ale kiedyś tam wrócę 🙂 Na basen i po maskonury! Klik

Opuszczony budynek/farma? Klik.

Praktycznie:

Wrak samolotu – GPS: 63.45952, -19.36461 Klik.

Wrak statku – GPS: 65.51676, -23.83674

Fabryka Śledzi – GPS: 65.94475, -21.55749

Basen który my odwiedziliśmy. Klik.