Tegorocznego Złombola postanowiliśmy zakończyć, tam gdzie zamknęliśmy pierwszą edycję. Także po krótkich rozważaniach ustaliliśmy, że jedziemy do Tokaju po zapasy wina. Najlepszego wina w atrakcyjnych cenach. Wino Aszu już czekało na nas w zimnych i klimatycznych winnicach. Dziś będzie o tym jak przywieźliśmy 100 litrów wina, czyli kończymy Złombola w Tokaju.
Dla osób, które nigdy nie słyszały o Tokaju. Jest to region winiarski w północno-wschodnich Węgrzech, a także wino produkowane w tych rejonach. Uchodzi na najlepsze w kraju, jak się okazało poza granicami Węgier także jest uwielbiane.
Długa droga do Tokaju
Po długich godzinach spędzonych w Żuku dotarliśmy do Tokaju. Nie wiem która była w nocy, ale na pewno wschód słońca miał niedługo nadejść. Zrobiliśmy bodajże z 700 kilometrów jak nie więcej. Zatrzymaliśmy się na tym samym campingu co wcześniej – Camping Tiszavirag. W sumie to jest chyba jedyne pole namiotowe w Tokaju. Prawdopodobnie rozbiliśmy obóz w tym samym miejscu co 3 lata temu:) Camping jest położony nad rzeką więc z rana poszliśmy odwiedzić pomost na którym siedzieliśmy podczas ostatniego pobytu.
Fajnie się wraca do odwiedzonych już miejsc. Jednak mam wrażenie, że za pierwszym razem Tokaj bardziej mi się podobał jako miasteczko. Może dlatego, że mieliśmy więcej czasu a odkrywanie poszczególnych winnic czy sklepików. A może po prostu wszystko za pierwszym razem robi większe wrażenie. Tak czy inaczej po krótkiej nocy na campingu zwinęliśmy obóz, skorzystaliśmy z syfiastej toalety i poszliśmy w miasto, a raczej pojechaliśmy. Po drodze Żuk trochę się zbuntował, ale chłopaki stwierdzili, że spokojnie dojedziemy do Polski. Rok temu po przebojach z autem martwiliśmy się czy na czas wrócimy na nasze, polskie ziemie. Jak widać Żuk zawsze spada na cztery łapy:)
Winnice w Tokaju
Pisząc tego posta dowiedziałam się o słynnej winnicy w Tokaju, którą odwiedzają wszyscy przejezdni. Piwnica Rakoczego ponoć jest świątynią wśród tokajskich winnic. Może poszczycić się największym, podziemnym pomieszczeniem, ale niestety obecnie już nie przechowuję się tutaj wina. Jest to jedynie miejsce spotkań i degustacji znawców win. Wejście jest płatne, ale tradycyjnie dostaniemy lampeczkę wina. Ceny zależne są od pakietu degustacji jaki wybierzemy. Powodzi się. Wszelakie informacje znajdziecie na stronie głównej winnicy. My postawiliśmy na inne winnice.
Odwiedziliśmy jedną, wypróbowaną przez Zbysia winnicę. Wszyscy, zgodnie stwierdziliśmy, że chcemy zaopatrzyć się w wino Aszu, więc Zbysiu zaprowadził nas do miejsca, gdzie mogliśmy się obkupić. Koleś o przydomku Dziadek zaprosił nas do swojej winnicy i zaczęło się święto dla naszego podniebienia – smakowaliśmy różnorodne smaki i rodzaje wina. Za każdy kieliszek musieliśmy oczywiście zapłacić. Chłód, który panował w winnicy był nam bardzo na rękę. Rozgościliśmy się na długich ławkach i drewnianym stole i zaczęliśmy smakować węgierskich przysmaków. Każde wino smakowało nam mniej lub bardziej, jednak i tak sypaliśmy zamówieniami jak z rękawa. Żeby nie czekać na butelki zgodziliśmy się zabrać wino w kanistrach. Dziadek rozlewał wino, a chłopaki liczyli pieniądze i próbowali dogadać się w trzech językach – polskim, angielskim i niemieckim. Po angielsku nie szło, ale Zbysiu pochwalił się znajomością niemieckiego, więc mieliśmy większą pewność, że nas nie oszuka.
W czasie liczenia pieniędzy i degustowania postanowiłam powłóczyć się trochę po niewielkiej winnicy i porobić zdjęcia. Dziadek widząc, że szukam ciekawego materiału otworzył mi jeszcze jedno pomieszczenie, które było zabójczo piękne. Nigdy nie widziałam tak ładnego wnętrza w podziemiach. Wyglądało jako było przeznaczone na specjalne okazje do świętowania. Może zdjęcia tego nie pokazują, ale było to wyjątkowe miejsce.
Po obfitych zakupach postanowiliśmy zanieść nasze, nowe nabytki do Żuka. Nauczeni doświadczeniem wcześniej zrobiliśmy miejsce na liczne butelki wina.
Zbysiu pokazał nam jeszcze jedno miejsce, gdzie mogliśmy kupić najlepsze wino w mieście. Drugi dziadek z pewnością był bardziej sympatyczny i przyjazny dla gości. Widać było także, że jest uczciwy. Co do poprzednika to nie mieliśmy takiej pewności. Ten nawet chciał uczyć się potrzebnych słów w języku polskim. Tam również zakupiliśmy dwie butelki wina po 16 zł i zaczęliśmy biesiadę w zimnym pomieszczeniu. Dla kierowców wzięliśmy na wynos. Wszyscy pamiętali, że tego wieczora kończymy Złombola i po weekendowych weselach wracamy do rzeczywistości.
Wino w Tokaju można kupić normalnie w sklepie w szklanej butelce. Dobre tylko na prezent. Często również sprzedają wino w plastykowych butelkach. Z początku może budzić to wątpliwości, ale jest tak samo dobrej jakości, albo i większej. Po prostu nie rozlewa się do ładnie zdobionych butelek i koszty także spadają. Wina sprzedaje się bez paragonów, akcyz. Często wszystko to odbywa się w zwykłych domach lub „prywatnych” winnicach. Nie znam drugiego takiego winnego miejsca.
Wino
Ponad to wino Tokaj jest najbardziej znanym w kraju, a także najbardziej cenionym. Żyzne gleby, dobry klimat – to wszystko składa na się na idealny i słodki smak tego wina. Dominującą winoroślą w tym regionie jest furmint, więc i ta odmiana wina jest najbardziej pożądana. Znane na całym świecie Aszu i Szamorodny powstają właśnie z tych winogron, które dodatkowo są suszone na krzakach, aby uzyskały odpowiednią formę.
Wiem już co to są putony. I to słowo o dziwo nie jest związane z kosmosem, tylko z tym jak bardzo słodkie jest wino. Także im więcej putonów, tym wino jest słodsze, ciemniejsze i ma bardziej intensywny smak. Cena wzrasta wraz z wzrostem putonów. Tokaj Aszu może mieć maksymalnie 6 putonów. O rodzajach wina, cenach można było by długo pisać. Na pewno warto odwiedzić ten region i samemu przekonać się o wyjątkowym smaku wina z Tokaju.
Miasteczko
Warto wiedzieć, że cały Region Tokaj wraz z miasteczkiem o takiej samej nazwie został wpisany na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Chronione są m.in tradycje winiarskie. Tokaj jako samo miasteczko również jest urokliwe, chociaż po krótkiej obserwacji widać, że dość biedne. Na główniej uliczce otwarte są różne sklepy z winami czy knajpki. Ceny są na prawdę niskie, więc żal jest nie skosztować węgierskich przysmaków w barze. Ponad to spacerujemy między winnicami, małymi barami i spokojnie w jeden dzień możemy schodzić Tokaj i skosztować różnorodnych odmian tego wina. Niestety po południu winnice są już pozamykane, a miasteczko się wyludnia. Pozostaje tylko zaszyć się w knajpie lub ruszyć dalej.
Jeżeli miałabym wrócić w tamte strony to już nie skupiałabym się na samym Tokaju, a pojeździła po okolicach i całym regionie. Zwiedzanie Węgier szlakiem winnic jest dobrym i lubianym pomysłem:)
Byliście? Co myślicie o Tokaju?