Menu
Refleksje

10 najlepszych miejsc podróżniczych w 2016 roku

Lubię czytać podsumowania innych, ale nie chciało mi się pisać swojego. Mimo, że trochę się działo to nadal wydaje mi się to nudną formą pokazania swoich wspomnień. Wpadłam na pomysł (zainspirowana innym blogiem), że napiszę o 5 najlepszych miejscach i momentach, które udało mi się odwiedzić w mijającym roku. Do tego namówiłam Michała, aby i on dorzucił swoje trzy grosze (czyli kolejne 5 miejsc) i wspomniał o tym, co jemu najbardziej przypadło do gustu. Zatem jedziemy, panie przodem 🙂

 Jökulsárlón – Laguna lodowcowa

Wiadomo – tylko jedno miejsce zasługuje na numer jeden:) Można powiedzieć, że Laguna Lodowcowa jest na pierwszym miejscu, później jest długo, długo nic i dopiero kolejna, podróżnicza perełka. Z pewnością było to najciekawsze miejsce nie tylko w tym roku, ale w całej mojej podróżniczej karierze. A także najciekawszy krajobraz na Islandii. Na początku było pięknie, a późnij było coraz lepiej. Kulminacja była na sam koniec, kiedy jedząc obiad trafiliśmy na zachód słońca, złotą godzinę na Lagunie Lodowcowej. Będąc tutaj możecie poczuć się jak na Grenlandii. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę na żywo lodowiec. Zawsze wydawało mi się to niedostępne. Czym zachwyca Jökulsárlón? Swoim ogromem, kolorami, wielkimi bryłami, które spokojnie dryfują po tafli jeziora. Czy może być coś lepszego? Tak, Laguna Lodowcowa na tle zorzy polarnej:) Miejsce to było także symbolem spełnionego marzenia – wyjazdu na Islandię. Takie widoki są w stanie wynagrodzić wszystkie trudny podróży oraz przygotowań do niej. Dla takich miejsc warto zbierać kasę, umierać ze strachu w samolocie czy czuć się jak mały brudas:)  Nie sądziłam, że pisząc ten wpis będę miała w ręce bilety na kolejny wyjazd na Islandii. Mam nadzieję, że zima, zaspy, pozamykane drogi nie pokrzyżują nam planów. Kiedyś gustowałam w ciepłych krajach, palmach, a teraz zdecydowanie mimo tego, że nie lubię zimna wolę podziwiać lodowce, góry czy zaśnieżone krajobrazy.

dsc_1987 dsc_2216 dsc_2124 dsc_2060

Prypeć – opuszczone miasteczko w Czarnobylskiej Strefie Zamkniętej

Tego roku spełniło się także drugie moje marzenie. Kiedyś wyjazd do Czarnobyla wydawał mi się czymś zupełnie niemożliwym, abstrakcyjnym, ale pewnego dnia postanowiłam w głowie, że odwiedzę to miejsce. Jak wiadomo – wszystko zaczyna się w naszych myślach. Jeżeli w nich podejmiemy decyzję to najtrudniejszą robotę mamy za sobą. Zaczęliśmy planować z Michałem wyjazd do Czarnobyla jeszcze przed wyjazdem na Złombola. W tym czasie dostałam od swoich znajomych prezent w postaci wycieczki do Czarnobyla. Czy mogłam dostać lepszy prezent? Nie sądzę 🙂 Tym sposobem w 9 osób i w 2 samochody ruszyliśmy w kierunku granicy polsko – ukraińskiej. Odstaliśmy swoje na granicy, następnie spędziliśmy deszczowy dzień w Kijowie i następnego ranka wsiedliśmy w busa do Czarnobyla. Przy okazji spędziliśmy dwie noce w najgorszym hostelu. Mimo, że nasz przewodnik niewiele mówił i wiedzę musieliśmy czerpać z Internetu to i tak było warto zobaczyć te miejsca na żywo. Prypeć jest dla mnie perełką wśród opuszczonych miejsc i wreszcie mogłam je zobaczyć. Symbolem spełnionego marzenia był oczywiście słynny Diabelski Młyn. Jednak żadne miejsce nie oferuje tylu wrażeń, co opuszczone przedszkole. Nawet jeżeli zabawki są podłożone tylko po to, aby pobudzić wyobraźnie zwiedzających. Na pewno zabrakło nam wejścia na dach, aby spojrzeć na wymarłą Prypeć z wysokości i objąć wzrokiem cały jej ogrom. Historia tego miejsca mrozi krew w żyłach i aż ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś było to idealne miasteczko, a teraz główna ulica wygląda jak polna droga w lesie.

DSC_0926 DSC_0858 13895349_1300077593337548_1580701020746776252_n DSC_0897 DSC_0860

 Witaj w Hogwarcie!

Przygody Harrego Pottera śledziłam od samego początku. Zawsze oczekiwałam na kolejną książkę, którą pochłaniałam dniami i nocami. Wszystkie filmy obejrzałam jednym tchem. Kiedy uczyłam się do obrony pracy magisterskiej przerwy umilały mi właśnie czarodziejskie filmy. Później dowiedziałam się, że można zwiedzić miejsca, gdzie kręcono Harrego Pottera. Producenci ze studia Warner Bros udostępnili większość czarodziejskich miejsc dla zwiedzających. Cena mnie nie odstraszyła. Pozostało tylko zebrać ekipę i upolować tanie bilety do Londynu. Udało się, w marcu wsiedliśmy w magicznego busa i wraz z Kingą i Olkiem zawitaliśmy do świata magii. Jakie to uczucie chodzić po miejscach, które podziwiało się z ekranu telewizora? Bezcenne! Stanąć na peronie 9 i 3/4? Super! Zobaczyć makietę Hogwartu? Trudno było wyjść z podziwu z jaką dokładnością i precyzją została wykonany makieta zamku. Wrażenie jak nie z tej ziemi. Szczególnie urzekła mnie ulica Pokątna, która wyglądała jak wyjęta z ekranu. Po części cała magia trochę prysła, kiedy zobaczyłam, że pokój Gryfonów to tylko mały wycinek na hali, ale mimo wszystko było to jedno z ciekawszych miejsc, które odwiedziłam. I przede wszystkim było to kolejny, osiągnięty cel:)

DSC_7376 DSC_7355 4 DSCN3237 DSC_7296

 Meta AutoStop Race

Na Sylwestrze Ola wspomniała o AutoStop Race o którym co prawda kiedyś słyszałam, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby spróbować. Tym razem pomyślałam czemu nie? W końcu było to coś nowego dla nas. Po latach wożenia się Żukiem, busem czy samolotem przyszedł czas na łapanie stopa. Szkoda, że dopiero po zakończeniu studiów pomyśleliśmy o tej formie podróżowania. W trakcie łapania podwózki pomyśleliśmy, że jest to fajna przygoda na którą trzeba mieć czas, a pracując szkoda trochę tego czasu. Dni spędzone przy szosie zdecydowanie wolę poświęcić na zwiedzanie, a kilka groszy na bilet zawsze jakoś się odłoży. Taka refleksja nas naszła, ale mimo wszystko był to ciekawy i odkrywczy wyjazd. Byliśmy w tzw. autostopowej czarnej dupie, gdzie na dwie doby utknęliśmy w Pradze, jechaliśmy trzeba tirami wsłuchując się w historie kierowców, jedliśmy włoskie przysmaki i rozkręciliśmy imprezę na stacji benzynowej. Pominę najgorszą noc życia na pace z stadem innych autostopowiczów. Cała impreza tak bardzo mi się spodobała, że po cichu mam nadzieję, że i w tym roku weźmiemy udział w wyścigu. Jednak najważniejsze było co innego. Kiedy po raz drugi utknęliśmy na stacji benzynowej chciałam się już poddać i udać się na zwiedzanie Florencji pociągiem, a potem tym samym środkiem transportu na metę. Michał i jego honor nie pozwolili mi na to. Warto było uzbroić się w cierpliwość, ponieważ kilka minut po tym pomyśle trafiliśmy na tzw. złoty strzał. Podszedł do nas rasowy Włoch z pytaniem czy my jesteśmy z tego wyścigu i gdzie dokładnie jedziemy, bo akurat jedzie w naszym kierunku do Rzymu. Co ciekawsze, zabrał całą naszą czwórkę i w trakcie jazdy okazało się, że nie zostawi nas pod Rzymem, tylko zawiezie nas na samą metę. I tutaj dojechanie na metę nie jest najważniejsze, tylko wiara, że są jeszcze dobrzy i bezinteresowni ludzie na tym świecie. Dobrze jest czasami się zaskoczyć i poznać wyjątek od reguły. Przemiły Włoch zawiózł nas do Tarquini, która przywitała nas słoneczną pogodą i pizzą. Byliśmy na miejscu. Cały ten wyścig pokazał nam, że ludzie są pomocni i można na nich liczyć. W końcu nie każdy przygarnąłby parę autostopowiczów z wielkimi plecakami. Mam nadzieję, że w przyszłym roku ponownie stawimy się na stracie Auto Stop Race we Wrocławiu.

WP_20160504_14_09_08_Pro DSC_8340 DSC_8264 20160502_164613 DSC_8287

Wyspa Burano

Kiedy pisałam wpis o Wenecji trafiłam również o informacje o Burano. Nie mogłam sobie darować, że byłam tak blisko tego miejsca, a nie wiedziałam o jego istnieniu. Obiecałam sobie, że kiedyś tam wrócę. Okazja pojawiła się podczas ostatniego Złombola. Przypłynęliśmy z samego rana, kiedy jeszcze nikogo nie było na ulicach. Nieziemski klimat, a kolorowe domki okazały się moim ulubionym punkcie na naszej, złombolowej trasie. Kolejne małe marzenie spełniło się. Ciężka noc była warta tych widoków. Za jakiś (długi) czas pojawi się wpis z tego miejsca, także opowiem więcej.

111-93 111-1 111-8 111-15

A teraz oddaję głos Michałowi:)

***

Start Złombola 2017

Złombol był dla nas wyzwaniem organizacyjnym (trzeba wystartować), technicznym (pojechać), nawigacyjnym (dojechać) i towarzyskim (w komplecie). Pewnie jeszcze kilka wyzwań można by było znaleźć i nazwać. Tak było przy pierwszym starcie. Później, jakby problemów było mniej, przygotowania się skróciły, jazda była szybsza, drogi miały mniej zakrętów. Do tego wokół nas było coraz więcej ludzi, którzy wystartowali tym albo tamtym, słyszeli o Złombolu tu i tam (najczęściej słuchając po raz kolejny tych samych naszych historii). Codzienne dojazdy do pracy Żukiem, przestały być czymś niezwykłym nie tylko dla nas ale i naszych kolegów i koleżanek z pracy. Co tu dużo mówić, Złombol nam spowszedniał. A tu, na tegorocznym starcie, niespodzianka – dostajemy nagrodę dla weteranów rajdu. Okazało się, że tylko 27 załóg wystartowały w Złombolu pięć i więcej razy. Wśród nich my. Rzadko można się poczuć wyjątkowym i wyróżnionym. Do tego puchar ma formę chwytającą każde serce, w którym płynie paliwo. Dziękujemy organizatorom za te wszystkie starty. Gratulujemy pozostałym 26 ekipom.

_dsc5098_dsc5087_dsc5101

III Draakon – karczma średniowieczna w Tallinie

Lubię zwiedzać historyczne miejsca i starówki. Nie chodzi o to, że są ładniejsze, i po prostu inne niż obecne budynki. Chodzi mi o możliwość cofnięcia się w czasie chociaż w swojej głowie i wyobraźni. Niestety zawsze coś staje na drodze i nie pasuje. Albo kiosk, albo samochody, albo szklany budynek. Albo stragany z chińszczyzną, albo turyści z aparatami cyfrowymi, wycieczki szkolne ze smartfonami w rękach, muzyka z Eski, sklepy, bankomaty, szyldy, reklamy, pamiątki, rowerzyści, parkomaty, drony, graffiti, fast-foody, korki i wszystkie inne zdobycze współczesności. Tak jest nie tylko na ulicach. Zawsze intrygowało mnie to dlaczego w jakimś lokalu, motyw przewodni kończy się na szyldzie, grafice w menu i nazwach dań. Przecież każdy motyw można wyeksploatować do cna, ale nigdy tak nie jest. Aż tu miła odmiana – III Draakon – knajpa w stylu średniowiecznym w centrum Tallina. Tutaj właściciele poszli na całość. Światło świec zamiast elektrycznego? Jest. Gliniane skorupy? Są. Dania? Prawie samo mięso i piwo. Sztućce? Poza nożami, brak. Niemiła szynkarka, jak z kolejnego Wiedźmina? Jest. Szyby w oknach? Są, ale nic poza światłem przez nie nie widać. W sumie dobrze, ze na ramy nie naciągnęli owczych pęcherzy. Tutaj wszystko jest z przeszłości. Tylko goście przyjechali wehikułem czasu. Aż głupio było pytać o płacenie kartą. Można – „Dzięki magii”.

DSC_7844

DSC_8071

 Czarnobyl

Zawsze chciałem zobaczyć okolice Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Kiedy kilkanaście lat temu przeczytałem, że jest to nie tylko możliwe ale i całkiem dostępne, wpisałem Czarnobyl na listę miejsc, które muszę odwiedzić. W ostatecznej decyzji (oprócz mojej dziewczyny, którą ciągle gdzieś nosi) pomógł fakt, że w listopadzie elektrownia miała zostać zasłonięta przez nowy sarkofag. Na miejscu okazało się, że nie jest tam tak odludnie i ekstremalnie jak sobie wyobrażałem. Pomimo tego, pustka, która została po ewakuacji Prypeci i okolic, jest główną rzeczą jaką się tu czuje. I jest to uczucie, które ciężko mieć odwiedzając inne, „normalne” miejsca. Pustka ta, nie miałaby znaczenia bez tragicznych wydarzeń które tu miały miejsce. Nie byłaby widoczna gdyby nie pozostałości po nich. Czas rozpadu związków promieniotwórczych obecnych w Czarnobylu to wiele lat, natomiast rozpad pamiątek po jego mieszkańcach i ustroju, w którym żyli, wydaje być dużo krótszy i gwałtowniejszy. Niedługo nie będzie tu nic, warto odwiedzić Czarnobyl zanim się to stanie.

Chernobyl Pripyat Kiev ChelmChernobyl Pripyat Kiev ChelmChernobyl Pripyat Kiev Chelm

 Przejazd przez Włochy na Auto Stop Race

Auto Stop Race od początku wydawał się trudny. Cały czas mieliśmy lekko pod górkę, albo bardzo pod górę. Przełamanie nastąpiło, kiedy w jeden dzień wyjechaliśmy z Czech i przejechaliśmy prawie całą Austrię. Zaczęło iść, zaczęliśmy mijać inne załogi przy trasie, a nie inni mijali nas. Powoli, ale bez długich przerw podążaliśmy do mety. Mimo to daleko nam było do poczucia pewności, że dojedziemy na metę na czas. Co więcej, nadal mieliśmy wątpliwości czy zdążymy na samolot do Polski. Nad ranem, po nocy w namiocie rozbitym przy stacji benzynowej pod Innsbruckiem, znaleźliśmy nasz kolejny transport. Jechaliśmy TIRem w kierunku Bolonii. Jechaliśmy przez przełęcz Brenner – ładna pogoda, wschód słońca, poranna mgła nad polami, piękne widoki jak na autostradę. Zostawiliśmy zimno i ulewy za sobą, jedzenie na stacjach było lepsze niż w niektórych polskich restauracjach, słowem – dojechaliśmy do Włoch. Teraz mieliśmy z górki w przenośni i dosłownie. Kiedy nasz kierowca ciężarówki zjechał na przerwę, szybko złapaliśmy kolejnego, tym razem w aucie osobowym. Złapaliśmy wiatr w żagle, północ kraju przejechaliśmy w prawdziwie włoskim tempie i z południowym temperamentem. Pojawiły się myśli o mecie już dzisiaj. Szybko uleciały, kiedy na stacji pod Florencją zobaczyliśmy 12 innych załóg, niektóre z nich były tu od wczoraj.
Auto Stop Race od początku wydawał się trudny…

20160502_190823 20160502_192528

 Praga czyli ostatnia (na razie) taka wycieczka

Ten akapit zacznę od tłumaczeń. Nie zrozumcie mnie źle, Praga to bardzo ciekawe miasto warte obejrzenia. Są tu piękne zabytki, wielka starówka, przyjazna atmosfera, dobre jedzenie i jeszcze lepsze piwo. Ale to tutaj poczuliśmy jedno ale: znudziły się nam weekendowe wypady do europejskich stolic. Do zwiedzenia została nam jeszcze połowa z nich i mam nadzieję, że nam się uda. Ale to w Pradze oficjalnie stwierdziliśmy, że na razie mamy dość. Nie chodzi poczucie nudy, ale spełnienia, że objechaliśmy tyle ile nam się zachciało. Czerpiemy z tego satysfakcję, ale teraz chcielibyśmy dalej, dłużej i inaczej. Trzymajcie za nas kciuki. My za to życzymy Wam, żebyście sami w najbliższym roku podróżowali ile zechcecie. Tyle, żeby móc z satysfakcją i bez żalu wrócić do domu.

_dsc5900-horz

_dsc5885_dsc5855_dsc5919

W mijającym roku udało mi się odwiedzić trzy, nowe państwa: Islandię, Litwę i Białoruś oraz spróbować nowej formy wojaży – autostopu. Spełniłam większe i mniejsze marzenia podróżnicze. Dopiero pisząc ten wpis zobaczyłam jak dużą miałam siłę sprawczą:) Poza tym dostrzegłam także piękno innej części Europy. Wschód naprawdę jest warty uwagi i jeżeli nudzą Was już ciepłe kraje, palmy i pizza to tamte strony również potrafią zaskoczyć. Wraz z Rafałem nasze zwiedzanie Wschodu zaczęliśmy od razu z przygodami, ale nasz apetyt na te kierunki nie ugasł. Co w następnym roku? Na pewno Islandia (oby w pakiecie z zorzą polarną) w lutym i mam nadzieję, że uda nam się zrealizować nasz, wielki plan o kraju o którym obydwoje od zawsze marzymy. Jakieś pomysły kierunków bliższych i dalszych na 2017 rok?

W tym roku najchętniej czytaliście o:

Rozmowa ze stewardessą: strach przed lataniem samolotem

Dlaczego boję się latać samolotem?

Praca w chmurach – jak zostać stewardessą?

Cmentarzysko samochodów

Jak widać więcej osób, niż mi się wydawało boi się latać. A ten ostatni wpis dodałam tylko po to, aby było choć trochę różnorodnie 🙂 Zapewne nigdy nie będę zadowolona z rozwoju tej strony, ale w tym roku blog może się pochwalić 83,333 odsłonami. Statystyki nie zastąpią żadnego miłego i szczerego komentarza, ani faktu, że ktoś został zainspirowany, tym co napisałam, ale mimo wszystko w jakimś stopniu pokazują czy ktoś to wszystko czyta 🙂

Podróżniczego Nowego Roku, wysokich lotów i miękkich lądowań (z naciskiem na lądowań:))!