Menu
Islandia

Kąpiel w kraterze wulkanu, domki z trawą na dachu – Islandia cz. III

Jest już styczeń, a ja dopiero zbliżam się do końca relacji z naszej letniej wyprawy na Islandię. Chyba na tym się skończy, że opiszę tamten wyjazd, a kilka dni później będziemy ponownie ruszać na Islandię. Już nie mogę się doczekać tego kraju w zimowej i surowej odsłonie. Ale wróćmy jeszcze do letnich gorących źródeł, wodospadów i wielorybów.

Kąpiel w kraterze wulkanu

Po raz kolejny udaliśmy się w interior. Naszym celem była kąpiel w kraterze wulkanu Askja. Mimo, że sama nie planowałam wskoczyć do letniej wody to wycieczka w tamte strony była co najmniej ciekawa. Przemierzaliśmy przez pustkowia delektując się księżycowym krajobrazem. Rzadko kiedy mijały nas inne samochody. Z każdym kilometrem wjeżdżaliśmy w głąb wyspy, gdzie czekały na nas tylko tylko pustkowia, no i jezioro uwięzione w kraterze wulkanu. Każdy kilometr mijał bardzo powoli, po wertepach jechaliśmy wolniej, bujało nas na boki i pod koniec nie mogliśmy doczekać się już celu. Będąc już w okolicach campingu poczuliśmy co to znaczy islandzki wiatr. Nie byliśmy z tego powodu zadowoleni, mówię o ekipie z naszego auta. Nie widziało nam się rozkładanie namiotu w takich warunkach. To była ta noc, kiedy postanowiliśmy z Dorotką przenieść się do auta i tak pozostało już do końca wyjazdu. To był ten moment, kiedy zwątpiliśmy w sens przyjazdu w to miejsce. ¾ dnia poświęciliśmy na przyjazd tutaj i drugie tyle musieliśmy poświęcić na powrót. Wycieczka do krateru wulkanu plus kąpiel zamknęła się w około trzech godzinach. Czy było warto? Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie.

DSC_2271 DSC_2276 DSC_2288 DSC_2289

Po przyjeździe zamknęliśmy się w chatce w której mogliśmy skorzystać z kuchni. Na dzień dobry ujrzeliśmy napis: „Witajcie pośrodku niczego”. Byliśmy w niczym, w drewnianym domku, gdzie za szybą hulał wiatr, a momentami gasło światło. Mimo warunków do spania to były przyjemne chwile. Do jeziorka szliśmy po czarnym szutrze, gdzie w niektórych miejscach przebijał się czerwony kolor. Spacer trwał z 40 minut i był to fajny czas. Pogoda była ładna, a to wygrana na loterii na Islandii, nie było już tak zimno i ujrzeliśmy prawdziwe oblicze Islandii będąc w jej głębi. Samo jezioro robi wrażenie. Znajduje się w otoczeniu ładnych widoków. Niestety zapach zgniłego jaja nasilał się w tym miejscu. Woda nie była taka ciepła, temperatura wynosiła raptem 20 kilka stopni. Kąpiel w jeziorze Viti jak i samo zejście w dół było na własną odpowiedzialność. Schodząc łatwo można było utknąć w błocie. Wejście było nieco prostsze. W praktyce woda chyba była jeszcze zimniejsza. Tylko część ekipy podjęła wyzwanie i wbiegła do środka. W szczególności trudne było wyjście z zimnej wody na jeszcze zimniejsze powietrze.

DSC_2303 DSC_2311 DSC_2312 DSC_2314 DSC_2318 DSC_2327 DSC_2336 DSC_2345 DSC_2337 DSC_2354 DSC_2358 DSC_2364 DSC_2373 DSC_2378

Parująca grota

Naszą kolejną atrakcją było gorące źródło mieszczące się w niewielkiej jaskini lawowej. Aby wziąć kąpiel w tym miejscu również trzeba mieć dużo odwagi. Temperatura wody może sięgać nawet do 50 stopni. Kiedyś było to popularne „kąpielisko”, ale aktywność geologiczna w 1975-1984 rok sprawiła, że temperatura gwałtownie wzrosła. Obecnie z roku na rok woda się ochładza, ale jest to bardzo powolny proces.

DSC_2405 DSC_2425

Część ekipy była zawiedziona, ponieważ na hasło jaskinia wyobrażali sobie dość dużą grotę, a nie…coś takiego. Uważam, że warto było tam zajrzeć. Jaskinia jest niepozorna. Znajduje się tuż przy drodze i schodząc po kamieniach w dół znajdziemy się w ciasnym pomieszczeniu z parującą wodą. Kąpiel w tym miejscu jest zakazana, ale niektórzy postanowili zamoczyć chociaż stopy.

DSC_2451 DSC_2464

Najpotężniejszy wodospad w Europie

Mimo, że na Islandii było dane dane zobaczyć nie mało wodospadów to na Detitifoss czekaliśmy z niecierpliwością. Jego potęgę i ogrom dostrzec można już z daleka. Hałasuje niemiłosiernie, a patrząc w dół ciężko nie odczuwać przerażenia. Jedyny ból jest taki, że nie umiałam zrobić zdjęcia, który by oddał ogrom tego wodospadu. Kawałek dalej znajduje się jego młodszy brat Selfoss. Zdecydowanie nie należę do tego grona, które może w nieskończoność podziwiać wodospady. Selfoss był ciekawy, ale bardziej podobał mi się spacer w jego kierunku. Słońce powoli chowało się za chmurami, a dominującym widokiem był czarny piasek.

DSC_2512 DSC_2500 DSC_2497 DSC_2534 DSC_2539

Świat wielorybów – Husavik

Następnie przyszedł czas na Husavik. W sumie wpadliśmy tam, zaliczyliśmy spacer, podjęliśmy decyzję, że nie chcemy płacić worka pieniędzy za oglądanie wielorybów, gdzie nie ma pewności, że się pojawią, wypiliśmy lokalne piwo i pojechaliśmy dalej. Jak każde miasteczko w Islandii i to było niewielkich rozmiarów, z kilkoma domami na krzyż. Mieliśmy szczęście, byliśmy świadkiem ładnego zachodu słońca, który wynagrodził wszechobecny smród ryb. Nadal nie znalazłam odpowiedzi na pytanie – co w czasie wolnym robią ludzie w tak malutkich miasteczkach na północy? Może ktoś wie?

DSC_2600 DSC_2606 DSC_2623

Co do wielorybów to będąc jeszcze w bardzo młodym wieku i zachwycając się serialem „Dziewczyna z oceanu” miałam takie marzenie, aby kiedyś na własne oczy zobaczyć wieloryba. Trochę mi przeszło, ale też czytałam opinie o tym, że ceny za tą cenną możliwość obserwacji nie są niskie, ale za to często są małe szanse na powodzenie. Ponoć niektóre firmy ofiarują voucher na kolejną obserwację, jeżeli tym razem nie miało się szczęścia. No, ale umówmy się, nie przyjechałabym specjalnie w te okolice, aby jednak zobaczyć wieloryba. Pozostało nam jedynie podziwianie miasta, miasteczka, bardzo niewielkiego miasteczka.

DSC_2629 DSC_2633 DSC_2637

Domki z trawą na dachu

Cóż, domki z trawą nigdy nie były po trasie lub nie miały prawa być. Mimo wszystko udało się dotrzeć chociaż do jednego miejsca, gdzie można je zobaczyć 🙂 Dach pokryty trawą nie tylko wygląda oryginalnie, ale i przyczynia się do oszczędności za ogrzewanie w zimę. Z kolei latem trawa izoluje promienie słoneczne dając w środku przyjemny chłód. Zastanawiam się czy taki chłód w domu jest pożądany na Islandii. A na dodatek dach pokryty trawą jest po prostu trwały. Przystanek na trawiaste domki nie jest długi, a warto zobaczyć charakterystyczne dla krajów północnych domy.

DSC_2661 DSC_2671 DSC_2675 DSC_2685 DSC_2684

Naszym ostatnim punktem był Reykjavik. Początkowo nie chciałam poświęcać czasu na to miejsce. W świetle innych atrakcji na Islandii stolica wypadała dość blado. Poza tym moim celem tego wyjazdu była natura, a nie miejski zgiełki (he he he, zgiełk w Reykjaviku). Tak czy inaczej po 2-tygodniowym obcowaniu z naturą, przebywaniu na pustkowiu marzyły mi się miejskie krajobrazy, wieżowce, knajpy, uliczny szum. Nawet nie wymagałam ciekawego street art’u. O Reykjaviku kiedyś pojawi się osobny wpis, ale na szybko mogę powiedzieć, że jest to klimatyczne małe miasteczko, które można obejść w niecały dzień. Nie ma wielkich i zachwycających zabytków jak pozostałe stolice Europy, ale urzekła mnie kameralność tego miejsca.

DSC_2385

Wizyta w Reykjaviku była naszym ostatnim przystankiem, zatoczyliśmy krąg i prawdziwym końcem był Keflavik i wylot do Polski. Na sam koniec Islandia pokazała nam co to znaczy prawdziwy wiatr. Po kilku godzinach byliśmy znowu w Warszawie. Z jednej strony było mi szkoda, ale z drugiej strony (poza tym, że 2 dni później znowu wyjeżdżałam) byłam już zmęczona. Mimo wszystko Islandia pozostawiła niedosyt. Tyle miejsce jeszcze jest do odkrycia i tyle rzeczy do zrobienia. Wtedy nie sądziłam, że kilka miesięcy później będę wracać do Krainy Lodu i Ognia (jak samolot doleci oczywiście:)) aby zobaczyć prawdziwą, surową zimę na Islandii, (oby) zorzę polarną i lodowe jaskinie.

Pozostałe wpisy z Islandii.