Kraj Basków jest trochę niedocenionym regionem Hiszpanii, ale chyba powoli wybija się do przodu. Baskonia kojarzona jest przede wszystkim z Muzeum Guggenheima, ale to nie wszystko, czym można zachwycać się w Kraju Basków. To dopiero początek i miły wstęp do krainy baskijskiej.
Zapraszam na przegląd najciekawszych miejsc w Kraju Basków.
Gaztelugatxe
Jeżeli miałabym wybrać jedno miejsce, które warto odwiedzić w Kraju Basków wskazałabym na Gaztelugatxe. Absolutny numer jeden, majstersztyk i nutka grozy w jednym. Gaztelugatxe w języku baskijskim oznacza „niedostępny zamek” lub „skała zamkowa”. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się niewielka wysepka połączona z lądem kamiennym mostem. A do tego producenci „Gry o tron” postanowili nakręcił w tym miejscu kilka scen – kojarzycie zamek Smocza Skała? To właśnie tutaj!
Na szczyt prowadzi 230 krętych schodów z których rozciera się piękny widok na Zatokę Biskajską, krystalicznie czystą wodę i skaliste wybrzeże. Chociaż na moich zdjęciach największe wrażenie robi most, który trochę przypomina Mur Chiński.
Na samej górze mieści się kaplica Emita de San Juan założona przez Zakon Templariuszy. Legendy głoszą, że pod fundamentami znajdują się szczątki ludzi ze średniowiecza. Kiedy po długiej i męczącej trasie w końcu znajdziecie się na szczycie tradycja nakazuje, aby trzy razy pociągnąć za sznur dzwonnicy i wypowiedzenie prośby do św. Jana Chrzciciela.
Z parkingu czeka nas 45-minutowy spacer do podnóży schodów, a później jeszcze 230 stopni po falujących schodach. Akurat tego dnia upał był niesamowity, więc wyprawa na szczyt trochę nas wymęczyła. Zbawieniem i miłą niespodzianką była pani, która w kaplicy sprzedawała zimną colę. Byliśmy uratowani, a słoneczna pogoda uratowała moje zdjęcia.
Jeżeli chcesz dobrze wykorzystać swój czas w Hiszpanii, skorzystaj z mojego doświadczenia. Kliknij w poniższe zdjęcie, aby dowiedzieć się więcej:)
Vitoria
Vitoria jest stolicą Kraju Basków, chociaż większości wydaje się, że jest nią Bilbao. Do Vitorii wybrałam się na 1,5 dnia, czyli o 1 dzień za dużo. Zdecydowanie jedno popołudnie wystarczy, aby obejść największe atrakcje w mieście i jeszcze w spokoju zjeść pinchosa i napić się calimocho. Chyba, że chcecie zwiedzać muzea, to wtedy czas trzeba wydłużyć.
Pogoda była kapryśna, ale kolorowe murale porozrzucane po mieście trochę rozświetliły to szare miasteczko. Poza muralami warto odwiedzić główny plac – Plaza de la Virgen Blanca, gdzie znajduje się napis „Vitoria Gasteiz” zrobiony z trawy. Convento de San Antonio również powinno się znaleźć na Waszej mapie – olbrzymi klasztor robi wrażenie, a okoliczny park idealnie nadaje się na odpoczynek.
Na mnie największe wrażenie zrobił wieczorny klimat, przemili kelnerzy i ludzie wyglądający jakby zaraz wybierali się w góry. Tego widoku wcześniej w Hiszpanii nie uraczyłam.
Ponadto Vitoria została uznana za jedną z zielonych stolic Europy.
W tym wpisie możecie znaleźć więcej informacji na temat Vitorii.
San Sebastian
Niestety w San Sebastian zastała nas typowa baskijska pogoda, czyli deszcz i mgła. Z tego względu mam wrażenie, że nie ujrzałam prawdziwego piękna San Sebastian. Moje zdjęcia w porównaniu z widoczkami, które widziałam w Internecie wyglądają nijak. Jadąc w te strony musimy się liczyć z tym, że pogoda może pokrzyżować plany. Być może dlatego turyści bardziej gustują w południowej części Hiszpanii, gdzie słońca nigdy nie zabraknie.
W San Sebastian odbywa się jeden z ważniejszych festiwali na świecie, a więc na stałe do miasteczka przyległa etykieta „filmowego miasta”. San Sebastian słynie również z pięknych plaż. W szczególności polecam plażę La Concha w pobliżu promenady. Plażowiczów nie spotkałam, ale z kolei na morzu miłośnicy kitesurfingu bawili się w najlepsze.
W pobliżu znajduje się Peine del Viento, czyli grzebień wiatru. Jest to kompozycja rzeźb, które tworzą powyginane żelazne pręty wmontowane w skały. Spędzając tam dłuższą chwilę można usłyszeć koncert składający się z morza i wiatru.
Jak w prawie każdym w mieście w San Sebastian również znajduje się Stare Miasto. Tutaj jak wszędzie polecam zgubić się w wąskich uliczkach i zajrzeć do barów. W tej części miasta zwróciłam uwagę na dwa miejsca – barokowy kościół Basílica de Santa María del Coro i Plaza de la Constitución. Plac nie jest duży, ale to i tak nie przeszkadza, aby był miejscem licznych spotkań. Zauważycie, że nad każdym oknem widnieją numerki. Kiedyś odbywała się tutaj corrida i żeby obejrzeć spektakl trzeba było zapłacić właścicielom za miejsce.
A propo pinchos i kosztowania baskijskiej kuchni – ulica Calle 31 de Agosto uznawana jest za świątynie gastronomii. Warto tam zajrzeć. W końcu nie bez powodu Baskowie uważani są za jednych z lepszych kucharzy na świecie.
Bilbao
To właśnie do Bilbao kierujemy swoje pierwsze kroki po przyjeździe do Kraju Basków. Warto odwiedzić to miasto dla Muzeum Guggenheima i ewentualnie dla przemysłowej dzielnicy, jeżeli Was to interesuje. Stare Miasto jest urocze, ale jak to na starówkę przystało. W innym wypadku wydaje mi się, że Baskonia ma inne, ciekawsze miejsca do zaproponowania. Za pierwszym razem nie mogłam wyjść z zachwytu nad Bilbao, ale po drugiej wizycie stwierdzam, że jest trochę przereklamowane. Mimo wszystko warto samodzielnie wyrobić sobie opinię. W końcu fala turystów nie bez powodu nawiedza Bilbao.
Więcej o Bilbao przeczytacie w moim wpisie.
Getxo i Portugalete
W Kraju Basków widziałam najbardziej popularne miasta – Bilbao i San Sebastian. Kiedy tylko okazało się, że mamy dzień wolnego ucieszyłam się, że jednak będę mogła zajrzeć do małych, rybackich miasteczek – Getxo i Portugalete. Połączone są one słynnym mostem gondolowym – Puente Vizcaya.
Most Biskajski (Puente Vizcaya) w 2006 roku został wpisany na listę UNESCO. Most został zaprojektowany przez ucznia i przyjaciela słynnego Gustawa Eiffla – Alberto Palacio. Był to pierwszy most gondolowy na świecie, oddany do użytku w 1893 roku. Podczas wojny w domowej most został poważnie uszkodzony, a świadkiem całego zajścia był sam projektant. W następnej dekadzie przeprowadzono gruntowną renowację mostu i w ten sposób do dziś przewozi już nie tylko auta, ale i ludzi na drugą stronę rzeki Nervion do miejscowości Gexto.
Z kolei turyści mogą wjechać na stalową konstrukcję na wysokość ponad 60 metrów. Już z samego dołu robi to wrażenie i podejrzewam, że mając lęk wysokości na samej górze można czuć się mocno niekomfortowo, ale widoki z samej góry muszą być cudowne. Bilet: 8 euro. Z kolei za przeprawę mostem gondolowym do drugiego miasteczka zapłacimy 0,20 euro. Odjazd co około 8 minut, a po 1,5 minucie znajdziecie się po drugiej stronie.
W Gexto polecam przede wszystkim spacer nadmorską promenadą w starym porcie rybackim – Algorta. Na trasie znajdują się eleganckie wille i w tej części miasta czuć powiew luksusu. Jak to w porcie, warto skosztować świeżych ryb. Jak się pewnie domyślacie, ceny nie należą do najniższych -od 15-25 euro za obiad.
Gexto wydaje się też idealnym kurortem. Nie brakuje tutaj ścieżek rowerowych, pieszych, jachtów, a co roku odbywa się jednodniowy wyścig rowerowy i regaty kajakarskie. Dla bardziej wybrednych znajdzie się także surfing, jazda konna czy tenis. Miałam wrażenie, że wielu emerytów obrało sobie ten kierunek.
Do Gexto z Bilbao możemy dojechać nowoczesnym metrem, liczącym sobie 6 stacji. Po 15 minutach będziemy na miejscu.
Pinchos
Pinchos to już nie nazwa miejscowości, ale typowa, baskijska przekąska. Wicie, że Baskowie uchodzą za jednych z lepszych kucharzy? Miniaturowe dania kusząco spoglądają na nas z lad barów, a ich różnorodność nieco może przytłaczać. Przed nami wyłoni się cała paleta smaków i barw, a kombinacja produktów zależy już od inwencji kucharza. Pinchos przygotowywane są z lokalnych produktów – warzywa, sery, owoce morza, mięsa. A co roku nawet odbywają się konkury na najlepsze pinchos.
Pinchos – skąd ta nazwa?
Sprawa jest prosta pinchar oznacza przekłuwać, przebijać. Pinchos są przekłute wykałaczką w celu ułatwienia konsumpcji i trochę trzymają w kupie wszystkie składniki. Możecie się domyślać, że często pinchos są bogate w różne produkty:)
Czym się różni pinchos od tapas?
W innych regionach Hiszpanii możemy degustować tapas, a z kolei w Kraju Basków pinchos. Ciężko określić różnicę – jedno i drugie jest przystawką. Zakładka się, że tapas podaje się jako dodatek do zamawianego napoju, a pinchos jest osobnym daniem. Mam wrażenie, że tapas przyjmują różną formę (oliwki, tortilla de patatas itp), a pinchos to mini kanapeczki, często też ogólnie są większą porcją, niż tapas.
Nie wiem co mają one takiego w sobie, ale smakują wybornie i ogólnie cała ta tradycja zachęca, aby sięgnąć po pinchos. Kolejnym terminem, który warto przyswoić jest „ruta de pinchos”, czyli chodzenie od baru do baru i degustowanie różnych smaków pinchos.
Jeżeli potrzebujecie pomocy w organizacji podróży do Kraju Basków lub w inne strony Hiszpanii, zapraszam do współpracy:)