Mój ostatni pobyt w Brandenburgii był różnorodny. Spacer w koronach drzew, opuszczone miejsca, dynie, Frankfurt w deszczu…mogę dużo wymieniać. W jednym miejscu zebrałam różne odcienie tego regionu. Zatem czas na 6 oryginalnych atrakcji w Brandenburgii.
Offroad
Brandenburgia jest niepozorna. Pomyślelibyście, że w tych rejonach można uprawić off road? W okolicy mostu F60 możecie wsiąść w starego jeepa i ruszyć przed siebie. Trasa nie jest specjalnie trudna, dostarcza ciekawych widoków, czasami też wrażeń. Podobał mi się ten pustynny krajobraz i przejażdżka przestarzałym autem. Nie prowadzę takich pojazdów, ale pewnie za sprawą Złombola i Żuka lubię takie samochody. A jak auta nie są dla Was, to możecie ruszyć quadem. Czy warto? Na pierwszy raz tak, fajne doświadczenie, ale na końcu czułam niedosyt.
Opuszczony szpital dla chorych na gruźlicę w Beelitz
W poprzednim wpisie znajdziecie więcej zdjęć i informacji o tym miejscu. Zdecydowanie jest to mój ulubiony punkt w Brandenburgii. Sanatorium było luksusowe – pacjenci dostawali jedzenie najwyższej jakości, sześć godzin dziennie spędzali na leżakach na świeżym powietrzu, albo w łaźniach. Potężny kompleks liczy sobie 60 budynków, połączony jest tunelami podziemnymi. Tutaj leczył się także Hitler, a prawdziwe chwile grozy miały miejsce za sprawą seryjnego mordercy. Miejsce z tajemniczą i mroczną aurą sprawiające, że z aparatem można spacerować tutaj godzinami. I te murale na ścianach robią wrażenie, pozostałości po sprzętach i sala chirurgiczna. Jeżeli opuszczone miejsca, to coś co lubicie, to szpital w Beelize będzie perełką na trasie.
W tym wpisie dużo zdjęć i historii z opuszczonego szpitala.
Szlak między koronami drzew w Beelitz
Obecnie na opuszczone sanatorium możemy spojrzeć z perspektywy koron drzew. I to nie trzeba mieć drona, aby mieć ujęcia z góry. Dopiero ostatnio usłyszałam o takiej ścieżce, a tu się okazało, że podobna znajduje się w Karkonoszach i w Czechach. Zdecydowanie wpisuję na listę.
Ścieżka w koronach drzew ma 320 metrów i żeby znaleźć się na szczycie możecie po prostu wjechać windą. Najwyższy punkt znajduje się na wysokości 23 metrów i prowadzi nad opuszczonym kompleksem. Jeszcze nie nigdy nie podziwiałam opuszczonych obiektów z takiej wysokości, ani w ogóle spacerowałam na poziomie korony drzew. Po drodze możecie poczytać o gatunkach drzew i szpitalu znajdującym się pod nami. Jedyne co żałuję to, to że nie przyjechaliśmy tutaj jesienią. Oczami wyobraźni widzę te ładne kadry z góry, gdzie główną rolę grają kolorowe drzewa.
Wszelakie informacje o cenach biletów, dojazdach znajdziecie na tej stronie.
Frankfurt nad Odrą
Frankfurt widziałam w dwóch odsłonach. Po raz pierwszy zaprezentował się w świetle słońca, pogoda była doskonała, więc i miasto wydawało się weselsze. Za drugim razem dosłownie przez cały dzień padał deszcz. Przez to zwiedzanie nie jest tak przyjemne, zdjęcia są bardziej szare, niż kolorowe. Mimo wszystko we Frankfurcie jest kilka miejsc, które idealnie się wpasowały w mój gust.Nie jest to Paryż czy Rzym, gdzie możemy podziwiać zabytki na skalę światową, ale w każdym mieście możemy znaleźć perełki. Uważam, że będąc w Brandenburgii warto na chwilę zajrzeć do Frankfurtu.
- W ten deszczowy dzień kolorów dodawała fontanna Comic Brunnen, czyli hołd dla komiksowych figur.
- Kościół św. Marii, to ciekawe zdobienia i witraże, ale dla mnie najważniejszy był taras widokowy, aby spojrzeć na miasto z innej perspektywy.
- Wrażeń góry dostarcza nam także wieża widokowa Collegium Polonicum. Niestety doszliśmy tutaj już po zachodzie słońca, a chmury trochę niszczyły widok. Wyobrażam sobie, że to miejsce w słoneczny dzień, a tym bardziej tuż przy zachodzie musi wyglądać świetnie.
fot. Karolina Franieczek
fot. Michał Rydz - Sercem miasta jest Ratusz znajdujący się, tuż przy Odrze. W porcie wsiedliśmy w łajbę Onkel Helmut i popijając schłodzone piwo spojrzeliśmy na miasto z perspektywy rzeki.
- Wycieczkę zaczęliśmy przejażdżką historycznym tramwajem z 1957 roku. Za oknem trochę padało, więc ten sposób zwiedzania był idealny na tę chwilę. Zjechaliśmy wzdłuż i wszerz Frankfurt zaglądając także do mniej znanych i turystycznych okolic.
Flaeming-Skate
Kiedyś nałogowo chodziłam na Nightskate’ingi, czyli nocne przejazdy na rolkach. Super sprawa, ale tempo było porządne, a przejeżdżanie przez tory tramwajowe do tej pory stanowi dla mnie problem. Mimo wszystko jest to świetna inicjatywa, która ciągła działa latem i bardzo ją polecam.
Z kolei Flaeming-Skate w Niemczech to 200 kilometrów gładkiego asfaltu jak tafla wody. Ścieżka jest szeroka na 3 metry, zatem jest to raj nie tylko dla początkujących. Osobiście wolę płaskie, stabilne tereny na rolki czy rower. Może brzmieć to nieco nudno, ale akurat tutaj kontakt z naturą i spora odległość od autostrad działają na korzyść. Rowerzyści też znajdą coś dla siebie, bowiem po trasie jest dużo hoteli, campingów i restauracji.
fot. Damian Barański
Na tej stronie znajdziecie szczegółowe informacje o trasach, wypożyczeniu sprzętu i innych.
My zrobiliśmy trasę RK2, czyli 12 kilometrów w ciągu 1-1,5 h. Na początku byłam sceptycznie nastawiona, ale teraz chętnie przejechałabym dłuższy fragment. Tak to jest jak zakłada się rolki po 5 latach 🙂
Festiwal dyni w Klaistow
Hmmm…dynia od jakiegoś czasu jest takim moim symbolem początku jesieni. Rok temu zupa z dyni była na porządku dziennym, suszenie pestek również, które Michał wyrzucił. Cieszę się na myśl o imprezie w Chicago w której dynia będzie główną gwiazdą wieczoru. Wiadomo, Amerykanie przykładają dużą wagę do Hallowen. Kiedy w planie zobaczyłam, że jedziemy na farmę dyni, ucieszyłam się. W końcu to dość nietypowa atrakcja turystyczna. Nie tego się spodziewałam i byłam lekko zawiedziona. Myślałam bardziej o farmie, niż o festiwalu, który w dużej mierze zrobiony był pod dzieci. Mimo wszystko było to fajne doświadczenie.
Dlaczego warto?
W barze na terenie festiwalu macie do dyspozycji dyniowe menu. Polecam ciasto z dyni i puree dyniowo-ziemniaczane. Ciekawą pozycją w menu była dynia faszerowana mięsem i warzywami, albo ravioli z dynią. Obiad warto zacząć od zupy dyniowej, a zakończyć lodami z dyni.
W sklepie zaopatrzyłam się w wino musujące z dyni. W sumie obawiam się o smak tego trunku, ale pomysł na wykorzystanie dyni podobał mi się. Zakupić można było także krem z dyni czy makaron o smaku dyni. Przy okazji nalewka ze szparagów przykuła moją uwagę, ale nie miałam odwagi skosztować takiego połączenia.
Uwagę zwracała także gigantyczna dynia, która okazało się, że jest prawdziwa, chociaż na pierwszy rzut oka można mieć wątpliwości. Wszelakie postaci – klauny, lwy czy sportowcy zrobione z dyni z jednej strony są ciekawe, bo nietypowe, ale z drugiej trochę upiorne.
Didi i Muzeum Kuriozów Rowerowych
Na koniec weekendu w Brandenburgii odwiedziliśmy dość nietypowe muzeum. Wyobrażacie sobie, że ktoś całe swoje życie poświęcił na robienie przedziwnych rowerów?
Kiedy tylko weszliśmy do muzeum byłam w szoku ile różnych modeli i kombinacji można tam zobaczyć, a ile czasu trzeba poświęcić na zrealizowanie takich, szalonych wizji. Na pewno uwagę zwraca diabelski strój autora – Didiego. Właśnie w przebraniu diabła pojawia się na różnych imprezach kolarskich i dopinguje zawodników.
Na dzień dobry uwagę zwraca wielka gitara, tuż przy wejściu. Później okazało się, że i ona jest rowerem. Miejsce wygląda niepozornie, ale kiedy wejdzie do środka przywita Was masa dziwactw i przede wszystkim pasję czuć w powietrzu.
Muzeum nie jest duże, ale mimo to znajdziemy tam mnóstwo, różnych rowerów. Najmniejszy rower, największy, najdłuższy, najwyższy. Momentami nie wiadomo na co patrzeć, a każdy model na swój sposób fascynuje. Nigdy nie sądziłam, że można mieć w sobie, aż takie pokłady kreatywności i cierpliwości, czego skutkiem jest wpis do Księgi Guinessa.
W środku na ścianie znajduje się mnóstwo pamiątek, zdjęć i kolarskich gadżetów, które pokazują karierę Didiego, jego dokonania oraz obecność na imprezach kolarskich. Jeżeli znacie język niemiecki warto obejrzeć 40-minutoy filmik, który opowiada historię Didiego i jego przedziwnych rowerów.
Na sam koniec Ci bardziej ciekawscy wsiedli na kilka kuriozalnych rowerów. I może nie każdym da się przemierzyć świat czy nawet kilka przecznic doświadczenie jest co najmniej nietypowe.
Wizyta tam poza samym poznaniem autora i jego twórczości była inspirująca i pokazująca, że każdą pasję można z powodzeniem realizować nie bacząc na niekorzystnie spojrzenia otoczenia. A do tego być wytrwałym i uczynić z tego sposób na życie.
Więcej o Didim, rowerach i muzeum dowiecie się z tej strony.
I tym miłym akcentem kończę serię całych trzech wpisów o Brandenburgii. Jestem zaskoczona, że u naszych sąsiadów można tyle zobaczyć i to jeszcze nie narzekać na brak różnorodności.