[aktualizacja styczeń 2024]
Kiedy pierwszy raz lecieliśmy do Los Angeles mieliśmy o tym mieście filmowe wyobrażenie. Wiedzę o jednym z popularniejszych miast w Kalifornii czerpaliśmy z mediów, filmów i powszechnej opinii innych ludzi. Zdawaliśmy sobie sprawę, że realia mogą rozmyć się z oczekiwaniami i po części tak było. Z drugiej strony wróciliśmy do Miasta Aniołów jeszcze dwa razy, aby jeszcze mocniej zanurzyć się w jego klimacie.
Los Angeles – powszechne wyobrażenia
Dla wielu osób Los Angeles jest spełnieniem Amerykańskiego Snu. Oczami wyobraźni widzimy te wszystkie znane osoby z telewizji i ekipy filmowe, które można spotkać na każdym kroku. Los Angeles kojarzy nam się z rozdawaniem Oscarów, fleszami, czerwonym dywanem i światem, który nie jest dostępny dla zwykłego śmiertelnika. Wydaje nam się, że Miasto Aniołów nigdy nie zasypia, a pogoda zawsze jest doskonała. Żyjemy w przekonaniu, że to miasto jest idealne na plażę, gdzie rozstawione są budki ze Słonecznego Patrolu. Być może wielu z Was widziało „instagramowe zdjęcia” osób, które na wrotkach lub rolkach jeżdżą sobie po promenadzie w Venice. Na pewno serial „Calfornication” dorzucił swoje trzy grosze, jeśli chodzi o wyobrażenia o Los Angeles.
Los Angeles – rzeczywistość
Miasto Aniołów to przede wszystkim miejsce, gdzie ścierają się dwa światy – bogatych i biednych. Z jednej strony widać luksusowe apartamenty, drogie sklepy i ekipy filmowe, ale to tylko jedna część obrazka. Druga to liczni bezdomni, którzy pchają wózek ze swoim dorobkiem. Ludzie których często jedynym dachem nad głową jest namiot rozbity gdzieś na ulicy. Czasami mieliśmy wrażenie, że bezdomni tworzą własne osiedla z domami z kartonu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co zobaczę w San Francisco.
Kolejnym elementem układanki są ludzie będący chyba przez cały czas pod wpływem narkotyków. Poznacie ich po tym, że mówią do siebie i wymachują rękami. Jest ich naprawdę bardzo dużo. Więcej, niż ekip filmowych i ładnych, opalonych ludzi.
Spośród wszystkich miast w USA, które odwiedziłam Los Angeles ma najwięcej odcieni szarości i w większej mierze jest po prostu przereklamowane. Tak się złożyło, że Los Angeles odwiedziliśmy jeszcze dwa razy i z każdym pobytem coraz bardziej lubiliśmy to miasto. Być może to kwestia sentymentu, albo odkrywania mniej znanych miejsc i powracania do ulubionych lokalizacji w Los Angeles. Warto dać szansę temu miastu, „odhaczyć” Aleję Gwiazd i już tam nie wracać.
Santa Monica
Santa Monica to taki przedsmak Venice. Tutaj w pierwszej kolejności zwróciłam uwagę na budki ratowników i poczułam prawdziwy klimat kalifornijskiej plaży. Znakiem rozpoznawczym Santa Monica jest oczywiście Diabelski Młyn i długie kolejki w wesołym miasteczku. Na deptaku swoje zdolności pokazują artyści – począwszy od muzyki, przez ręczne wyroby, a kończąc na malarstwie. Mnie jednak zaintrygowała tabliczka informująca o tym, że tutaj kończy się słynna Droga 66. Następnego dnia mieliśmy przejechać jej fragment:)
W Santa Monica przy ulicy 1341 Palisades Beach Rd znajdziecie dom, który wygląda jak domek dla lalki Barbie. W tej okolicy polecam jeszcze wizytę w Sidecar Doughnuts & Coffee, czyli sklep z rzemieślnicznymi pączkami. Znajdziecie tutaj klasyczny smaki, ale i te bardziej wymyślne np. z karmelizowanym bekonem.
Baldwin Hills Scenic Overlook
Jeśli chcecie odpocząć od miejskiego zgiełku i przy okazji mieć ładny widok na Miasto Aniołów to polecam Baldwin Hills Scenic Overlook. Jest to park miejski, który moim zdaniem położony jest poza turystycznym szlakiem. Na miejscu znajduje się parking – za 2$ możecie porzucić samochodów i pospacerować z widokiem na Los Angeles.
Napis Hollywood
Nasłuchałam się, że napis Hollywood z daleka jest bardzo niewielki i w sumie w ogóle nie zachwyca. Uważam, że to nie napis Hollywood jest mały, tylko miasto jest duże 🙂 Najlepszy widok na napis Hollywood jest z tego miejsca – 3000 Canyon Lake Drive, Hollywood. Wpiszcie w nawigację i gotowe;) Podczas naszej trzeciej wizyty w Mieście Aniołów podeszliśmy pod sam napis, ale wpis o tej wycieczce jeszcze opublikuję 🙂
Obserwatorium Griffitha
Tego punktu nie można przegapić. Jeżeli będzie taka potrzeba, warto stać w korkach, żeby tutaj dojechać. A jeśli traficie tutaj po zmroku, to wierzę, że to będzie najpiękniejszy widok w Los Angeles. Uwielbiam panoramy, a to jest jeden z ładniejszych tarasów widokowych na jakich byłam. Mimo ostrego światła i słońca rażącego w oczy. Dlatego musimy tutaj wrócić 🙂
Instalacja „Urban Light”
Instalacja „Urban Light” w LACMA to dzieło stworzone przez artystę Chrisa Burdena. Składa się z 202 odrestaurowanych żeliwnych latarni ulicznych ustawionych pionowo. Te latarnie uliczne działały kiedyś w różnych dzielnicach południowej Kalifornii w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Latarnie największe wrażenie robią nocą, gdy są oświetlone. Może następnym razem zobaczymy je w takiej odsłonie 🙂
Hollywood Forever Cemetery
Cmentarz Hollywood Forever to jeden z najstarszych cmentarzy w Los Angeles, którego początki sięgają 1899 roku. Cmentarz słynie z malowniczej okolicy i miejsca spoczynku wielu gwiazd Hollywood, aktorów, reżyserów i muzyki. Pochowani zostali tutaj np. Rudolph Valentino, Douglas Fairbanks, Jayne Mansfield, Cecil B. DeMille i wielu innych.
Angels Flight
Angel Flight to zabytkowa kolej linowo-terenowa zlokalizowana w centrum Los Angeles. Jest znana jako „najkrótsza kolej świata” i stanowi kultową część historii Los Angeles od jej otwarcia w 1901 roku. Składa się z dwóch wąskotorowych wagonów kolejki linowej o nazwach Synaj i Olivet, które poruszają się w górę i w dół po stromym zboczu pomiędzy Hill Street i Grand Avenue.
Linia kolejowa została początkowo zbudowana w celu transportu pasażerów między dzielnicami mieszkalnymi na szczycie Bunker Hill a dzielnicą biznesową poniżej. Stało się ulubionym i kultowym punktem orientacyjnym w Los Angeles, przez lata pojawiającym się w filmach, programach telewizyjnych i literaturze.
The Last Bookstore
The Last Bookstore to niezależna księgarnia, która słynie z ogromnej kolekcji nowych i używanych książek i unikalnych instalacji artystycznych. Sklep mieści się w zabytkowym budynku i zajmuje powierzchnię ponad 22 000 stóp kwadratowych, co czyni go jedną z największych niezależnych księgarń na świecie.
The Last Bookstore posiada także spory dział z rzadkimi książkami, sklep z płytami oraz organizuje wydarzenia literackie i spotkania autorskie. Jednym z jego najbardziej godnych uwagi obiektów jest „Labirynt nad ostatnią księgarnią” – instalacja artystyczna złożona z półek na książki.
Art District
Art District to nasze najnowsze odkrycie. Hipsterskie kawiarnie, dużo murali i dziwnych sklepów to część Los Angeles którą bardzo lubimy.
Zaułek meksykański i China Town
Miejscem które mnie nie urzekło specjalnie, ale też nie zawiodło był „zaułek” meksykański i China Town.
W meksykańskiej nacieszyłam swoje ucho hiszpańskim i na chwilę przenieśliśmy się w świat kolorów. W ogóle na zachodzie USA hiszpański jest wszechobecny, co mnie cieszyło. Moje serce zdobyła koszulka z napisem „Spokojnie gringo, jestem tu legalnie”. Ponadto dużo kiczu, ale i restauracji z meksykańskim jedzeniem. W pewnym sensie jest to targ zrobiony pod turystów, ale warto choć na chwilę go odwiedzić.
Z kolei China Town była bardzo pokaźna i chyba nie przeszliśmy całej. A żałuję, bo nie każda chińska dzielnica ma taki klimat. I takie bramy na dzień dobry. Trochę kiczu w sklepach też było, wiadomo, ale stragany z owocami czy sklepy z herbatami przekonały mnie do siebie. Tutaj w końcu po raz pierwszy zjadłam smoczy owoc. Cóż, mam nadzieje se w swoim naturalnym środowisku smakują lepiej. Ogólnie wybór owoców, warzyw czy chińskich wyrobów był ogromny. Czasami sami zastanawialiśmy się co to są za wynalazki.
Aleja Gwiazd
Gdybym nie widziała gdzie szukać alei gwiazd, to na pewno bym ją przeoczyła. Faktycznie, jest to zwykła ulica która niczym się nie wyróżnia. Nie rezerwujcie sobie na nią zbyt wiele czasu. Warto rzucić okiem i pojechać dalej np. do Venice 🙂
Zrobiliśmy sobie półgodzinny spacer do Dolby Theatre, gdzie odbywa się ceremonia wręczenia Oskarów. W środku na kolumnach wypisane są tytuły filmów, które zdobyły nagrody w poszczególnych latach. Jedno ze słynniejszych miejsc, gdzie spotykają się najwybitniejsze postaci ze świata filmów na co dzień jest zwykłą galerią handlową.
Hollywood jest kiczowate, pstrokate i pełne dziwnych osobistości. Jednie, co to wszechobecne ekipy filmowe dodają kilka punktów tym stronom. Mimo wszystko ta część miasta chyba nigdy nie zasypia, ruch jest tam niesamowity i po drodze można spotkać naprawdę różnorodne osobowości.
Moją uwagę przykuło także Muzeum Złamanych Serc. Szkoda ze czas nie pozwolił aby zajrzeć do środka. Nie starczyło również dni, aby wrócić do LA i zajrzeć do studia filmowego. W tym wpisie znajdziecie szczegóły na temat wizyty w studiu filmowym może i mi się kiedyś przydadzą:)
Centrum miasta
Downtown, czyli centrum Los Angeles wyróżnia się na pewno szklanymi wieżowcami i w sumie tyle. Nie robi większego wrażenia. Jedyne co to warto wstąpić do Grand Central Market. Ceny nie należą do najniższych, ale tutaj znajdziemy rozmaite potrawy z całego świata. Mnie i tak najbardziej zaintrygowało stoisko z żelkami, kiedy otrząsnęłam się po pierwszych cenach za parking.
Zapłaciliśmy 12$ mimo, że chcieliśmy auto porzucić tylko na godzinę, ale wnieść opłatę musieliśmy jak za cały dzień. Potem za każdym razem podejmowaliśmy wyzwanie, czyli zaparkowanie w tym zatłoczonym mieście. Raz za darmo, a raz za opłatą. Nie było łatwo, a wszelakie zakazy parkowania utrudniały nam zadanie. Może tutaj są spece od darmowego parkowania w mieście i coś wymyślą, ale później okazało się, że te 12$ to norma, a ceny potrafią być nawet dużo wyższe – np. w San Francisco 30-50$ za dobę.
W Los Angeles jest metro, ale nie czytałam o nim pochlebnych opinii. Z reguły ten środek transportu wybierają ubodzy i czarnoskórzy należący do gangów. Mimo wszystko jest i można obejść się bez samochodu, ale jest to naprawdę uciążliwe. Nie wszędzie można dojechać komunikacją miejską (publiczny transport śmiesznie brzmi w kontekście USA, gdzie wszyscy poruszają się samochodami) np. pod napis Hollywood czy do Obserwatorium. Generalnie odległości są tak duże, że zwiedzanie tego miasta bez auta zajęłoby nam 2-3 razy dłużej.
Pozytywnie byłam zaskoczona korkami, a raczej ich brakiem. Naprawdę nastawiłam się na to, że połowę czasu spędzimy w samochodzie przeciskając się przez inne auta na ulicy. Korki owszem były, ale takie na miarę Warszawy i wcale nie pochłaniały dużo czasu. Jeździliśmy o różnych godzinach, więc także w godzinach szczytu. Co prawda poczułam ulgę, kiedy opuściliśmy ten miejski zgiełk, a korki w LA są demonizowane.
Skyscraper – zjazd z 70 piętra, czyli walka z lękiem wysokości
Myślałam, że Los Angeles już mnie niczym pozytywnym nie zaskoczy, a tu taka niespodzianka. Koleżanka podesłała mi filmik, gdzie ucieszone mordki zjeżdżają na „latającym dywanie” po szklanej powierzchni z 70 piętra najwyższego budynku (U.S.Bank Tower) na zachodnim wybrzeżu USA. Patrzę na lokalizację i widzę, że to LA, gdzie będę za tydzień. Tego samego dnia bilety były moje. No i Michała.
Jako że dodatkowo zaczęłam solidnie walczyć z lękiem wysokości, co daje mi dużo zadowolenie i satysfakcji, to tym bardziej chciałabym sobie zafundować zjazd po szklanej zjeżdżalni.
Powiem tak. Zjazd z 70 piętra na 69 nie brzmi jakoś poważnie. Adrenalina była, kiedy stałam w kolejce i przyszła pora na mnie. Sam przejazd trwał kilka sekund i to było moim zdaniem za mało, aby cokolwiek poczuć. Chciałabym móc pozwolić sobie na drugi zjazd, aby tym razem skupić się nie na samej jeździe, ale na widokach i tego, że jadę po przeszklonej tafli na 70 piętrze. Był mały niedosyt, ale i tak polecam.
Sam taras widokowy również jest warto polecenie. Z jednej strony widoki są ładne, a z drugiej pokazują jak szare jest to miasto.
Ta przyjemność, czyli taras widokowy + zjeżdżalnia kosztowało nas 33 dolary/osoba.
Randy’s Donut
Zbudowany w 1953 roku, znany na całym świecie pączek Randy’s Donuts jest konsekwentnie uznawany za jeden z najlepszych sklepów z pączkami w kraju od ponad 60 lat.
To był bardzo pyszny punkt na mapie. O sławie Randy’s Donut dowiedziałam się dopiero na miejscu. Gigantyczna kolejka do kasy tylko to potwierdziła. O przyjemnym zapachu już nawet nie wspomnę.
Randy’s Donut to także przykład trendu „produktowej architektury”. Reprezentowany jest przez gigantycznego pączka na dachu zwykłego wjazdu. Jeżeli w tamtych czasach szukalibyście baru z burgerami, to zapewne na jego wierzchołku prezentowałaby się wielka kanapka.
Jeżeli miałabym wymieniać nagrody, które otrzymał Randy’s Donut za „najlepsze pączki, pączkarnię…” to musiałabym stworzyć nowy post. Podobnie mogłabym stworzyć długą listę filmów w których Randy’s Donut się pojawił.
Jeżeli chodzi o ceny, to moim zdaniem jest tanio jak na LA i taką kultową knajpę. Za najtańszego donuta zapłacimy 80 centów, a za takiego wypasionego 1,20 dolara. Polecam te jagodowe:) Tego smaku nie da się opisać. Warto poczekać w tej wielkiej kolejce, aby spróbować tych popularnych pączków.
Beverly Hills
Podczas drugiej, nieco przymusowej wizyty w LA udało nam się odwiedzić Beverly Hills. Nie zależało mi specjalnie na oglądaniu bogatych domów, ale Michał chciał zobaczyć ten luksus na wzgórzu. Powiem tak – szału nie ma. Beverly Hills przypomina bardzo tę dzielnicę przez którą przejeżdża się do napisu „Hollywood”. Tylko tamto wzgórze jest przyjemniejsze, a i widoki na miasto są ładniejsze. Na sam koniec planowaliśmy pójść na koncert na Rodeo Driver, ale jet lag nas pokonał. Co do samej ulicy, to znajdują się tam po prostu burżujskie sklepy, knajpy i…centra medycyny estetycznej. Nie powiem, życie nocne wyglądało tam zachęcająco. Żadnej celebrytki wyprowadzającej swojego yorka nie spotkaliśmy, a ponoć jest to częsty widok.
Mimo wszystko LA zawsze będzie mi się dobrze kojarzyło i zawsze będę mieć sentyment do tego miasta. Było to pierwsze miejsce które odwiedziłam w USA, a że Ameryka zawsze była wysoko na liście moich marzeń, więc i Los Angeles zyskało kilka punktów. Chciałabym wrócić, ale tylko po to aby zaszyć się w Venice.
Nie wiem do końca jak podsumować ten wpis. Z jednej strony uważam, że warto odwiedzić Los Angeles. Chociażby po to aby na własne oczy zobaczyć mekkę filmów, te słynne plaże i znak Hollywood. Myślę, że są takie miejsca które fajnie zobaczyć choć raz, jak np. Las Vegas czy Paryż, a później już je omijać.
Z drugiej strony na zachodzie USA jest tyle urokliwych miejsc, że szkoda czasu na zbyt długie zwiedzanie Los Angeles, które jest mocno przeciętne. Nie nastawiajcie się na cuda, ale zajrzyjcie chociaż na chwilę do Los Angeles. W końcu jak walczyć z jet lagiem to tylko na plaży w Venice 😀
Przydatne linki - rezerwacje w Kalifornii
- Skyscanner - wyszukiwarka lotów, na której najłatwiej znaleźć dogodnie połączenia. Jedna trasa może obejmować kilka różnych linii, co jest pomocne przy planowaniu podróży z Polski.
- Skyscanner - posiada również możliwość rezerwacji hoteli
- Airbnb to tańsza alternatywa dla hoteli, z której często korzystamy. Znajdziecie tam apartamenty z kuchnią, co sprawdza się przy dłuższych wyjazdach.
- Rentalcars.com - znajdziecie tam szeroką ofertę, wszystkich większych i lokalnych wypożyczalni samochodów. Do tego zwykle jest tańsza niż rezerwacja bezpośrednio.
- Wakacje.pl - dobre miejsce, jeżeli szukasz ofert z biur podróży lub hoteli z pobytem all inclusive.