Menu
USA / Utah / Walka z lękiem wysokości

Angel Landing – wspinaczka na Podest Aniołów

Angel Landing uznawany jest za jeden z najbardziej wymagających szlaków pieszych w USA. Cały Park Narodowy Zion jest bardzo malowniczy i kolorowy, ale najwięcej wrażeń dostarczył nam końcowy fragment Angel Landing.

Nazwa Angel Landing (1765 m n.p.m), czyli Podest Aniołów powstała w 1916 roku, kiedy pastor Frederick Fisher zobaczył skałę i wykrzyknął „Tylko anioł mógłby na nim wylądować”. 

Zdjęcia mogą być różnej jakości, ale cieszę się, że jakiekolwiek udało nam się zrobić – nawet kiepskim tel:)

Pierwszy odcinek szlaku ciągnie się wzdłuż pasma West Rim Trail. Następnie możemy kontynuować wycieczkę lub zboczyć w stronę szlaku na Angel Landing.

Ten fragment przez większość czasu był dla mnie nużący. Liczyłam przy okazji na bajkowe krajobrazy, których moim zdaniem brakowało. Z czasem zaczynało robić się wysoko, więc i wrażenia były silniejsze. Szlak prowadzi ostro pod górę, od początku było konkretnie. Najlepsze miało dopiero nadejść.

Druga część, ta bardziej spektakularna to właśnie Angel Landing i na tym chcę się głównie skupić.

Wspinaczka na Angel Landing – łatwa czy trudna?

Angel Landing było drugim miejscem w tym roku, gdzie miałam zderzyć się z lękiem wysokości. W sumie nie musiałam, ale chciałam przekonać się jak daleko zajdę. Poza tym w Internecie, aż huczało od wychwalania tego szlaku, a ja nie lubię jak mnie coś omija. Tym bardziej, że przyleciałam z drugiego końca świata. Decyzja: idziemy, albo przynajmniej spróbujemy wejść:)

No właśnie, Internet. Przed podjęciem decyzji, którą trasę wybieramy – (niestety mieliśmy tylko jeden dzień) przejrzałam sporo materiałów w sieci. Obejrzałam kilka filmików z przejścia Angel Landing i od samego patrzenia odechciało mi się tam iść.

Oglądałam filmiki z przerażającego przejścia Angel Landing, w tle huczała poważna i przejmująca muzyka, a komentarze tylko dolewały oliwy do ognia. Z kolei patrząc na zdjęcie z broszury pomyślałam, że to niemożliwe, że Ci ludzie tam wchodzą – po prostu to zdjęcie jest przekłamane. Nie, nie było.

Ogólnie szlak na filmach, zdjęciach i z dołu wygląda przerażająco. Jak już przeszliśmy fragment trasy okazało się, że grań wcale nie jest taka wąska i da się przeżyć. Mimo wszystko uważam, że w filmach, które oglądałam dopisuje się nutkę grozy i podkręca się atmosferę podczas przejścia tego szlaku, żeby efekt był lepszy.

Żeby nie było – szlak nie jest łatwy i nawet widnieje na liście najtrudniejszych szlaków w USA. Nie chcę pisać, że każdy przebiegnie ten odcinek niczym gazela bez chwili zawahania. Mimo wszystko uważam, że przeciętna osoba da sobie radę. Jeżeli ja podołałam w towarzystwie lęku wysokości, to zapewne dla większości nie będzie to problem. Wiem, że są ludzie zaprawieni w bojach i dla nich może nie być to nic spektakularnego.

Największym zagrożeniem są według mnie tłumy ludzi między, którymi trzeba było się przeciskać. Na dzień dobry spotkałam chłopaka, który ze strachu przytulał się do skały i musiałam go minąć. Początek był przyjemny, największe atrakcje są jeszcze przed nami.

Dzięki temu, że początki były łatwe, nabrałam trochę pewności siebie. Im byłam wyżej, tym szlak wyglądał mniej przerażającego. Nie dziwie się, że ludzie rezygnują, kiedy patrzą na tą stromą górę z dołu – naprawdę nie zachęca laików. Momentami ścieżka ma zaledwie kilka centymetrów szerokości, a po obydwóch stronach jest przepaść.

Moja rada: mimo wszystko spróbować wejść – mówię to ja, która ma lęk wysokości. Ta góra straszniejsza jest z dołu, niż ze szczytu. Postanowiłam, że podejmę próbę i najwyżej się wrócę. Później co prawda wiedziałam, że jak w głowie dopuszczę tę możliwość to prędzej czy później się poddam, więc starałam się myśleć, że lecę prosto na szczyt.

Angel Landing – jesteśmy na szczycie

Po trudnym podejściu, na szczycie w postaci platformy z wielkiego kamienia (nie wiem jak to lepiej nazwać) mogliśmy chwilę odetchnąć z ulgą. Kiedy tylko patrzyłam jak inni robią sobie „skaczące zdjęcia” lub pozują z nogami zwisającymi ze skały przechodziły mi ciarki. Podobne doświadczenia miałam w Norwegii.
Widoki z góry były ładne, po prostu ładne. Mimo wszystko spodziewałam się czegoś więcej, ale to nie miało znaczenia – cieszyłam się, że udało mi się wdrapać na tę górę.

Na sam dół zeszliśmy w ciągu 40 minut. Miałam wrażenie, że przypominało to bardziej bieg, niż chód. Tylko raz doznałam poczucia grozy, przez resztę czasu czułam się jakbym spacerowała po płaskiej powierzchni.

Sama siebie zadziwiam, ale jakbym drugi raz miała wejść na Angel Landing, zrobiłabym to bez większego problemu. Naprawdę warto:)

Angel Landing – bezpieczeństwo

Tak jak już pisałam największym zagrożeniem są tłumy i przechodzenie między ludźmi. Niby jest to oczywista kwestia, ale za każdym razem kiedy jestem na szlaku przekonuję się, że nie dla wszystkich – odpowiednie obuwie, a najlepiej z twardą podeszwą, która się nie ślizga.
Niestety co jakiś czas Angel Landing zbiera żniwo. Niedawno 13-letnia dziewczynka spadła w przepaść. Odłączyła się od rodziny i samotnie chciała wrócić. Niektóre źródła podają, że na Angel Landing zginęło około 15 osób.

Tak naprawdę tylko ten ostatni etap jest warty opisania. Reszta trasy, aż do tego momentu nie jest specjalnie szczególna. Szlak jest skąpy w ładne widoki, pozostają jeszcze wrażenia już na samej górze. Mimo wszystko polecam. Przeżycia jedyne w swoim rodzaju:)

Ból jedynie pozostał po The Narrow, który z braku czasu musieliśmy odpuścić ;( Koniecznie muszą wrócić! W ogóle czuję niedosyt i Zion cały czas pozostaje na mojej liście miejsc „do odwiedzenia”

Zdjęć mam mało, za bardzo skupiałam się na drodze i dokumentowanie tego doświadczenia odeszło w zapomnienie. Teraz, kiedy ładuje zdjęcia do tego posta i oglądam fotki innych jest mi trochę szkoda. Takie dobre kadry przeszły mi koło nosa. Cóż, zostawiam Was z tą garstką zdjęć.

Lower Emerald Pool Trial

Dzień wcześniej na rozgrzewkę wybraliśmy krótki szlak – 4 kilometry w dwie strony. Naszym celem było zobaczenie dwóch wodospadów. Tutaj po raz kolejny byłam w szoku, że trekkingu w parkach narodowych w USA nie umywają się do wędrówek po naszych, polskich górach.Trasa była łatwa, bogata w ładne widoki, ale w porównaniu z innymi cudami natury nie powaliła nas na kolana. Jeżeli macie chwilę wolnego, to jak najbardziej warto tutaj zawitać:)

Praktycznie:

Tak sobie myślę, że na Zion warto przeznaczyć minimum dwa, pełne dni. Jeden z nich poświęcić na Angel Landing, a drugi na Observation Point. Obydwie trasy są dość długie, ale bardzo malownicze. Observation Point podziwiałam tylko na zdjęciach, które były niesamowite. Niektórzy twierdzą, że te dwa szlaki można przejść w ciągu 1 dnia, ale to już zależy od tego o której wstaniecie i jaką macie kondycje. Nam się po prostu nie chciało plus upały zrobiły swoje.

W parku kursuje darmowy, ekologiczny autobus. Jeździ często, a przystanki ulokowane są przy wejściach na szlaki.

Na terenie parku znajduje się kilka barów i restauracji, ale ceny są bardzo wysokie.

Campingi lepiej rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Obłożenie jest duże, że czasami ciężko jest w ogóle zaparkować samochód. My spaliśmy „na dziko” poza teren parku. Cena za noc na campingu wynosi 20$,

Wejście do parku kosztuje 30$ za jeden pojazd i max. 4 osoby. Jak zawsze polecam Annual Pass, jeżeli planujecie zwiedzić więcej, niż trzy parki narodowe.

Więcej informacji znajdziecie na stronie głównej parku.