Menu
Kalifornia / USA

Czerwonym kabrioletem do San Diego przez Salvation Mountain – USA

Po wygranej walce z jet lagiem spędziliśmy jeden dzień w Venice Beach w Los Angeles. Później udaliśmy się na 2-dniową przejażdżkę czerwonym kabrioletem. Marzyliśmy o tym, aby przejechać się Mustangiem po amerykańskich pustkowiach. Pognaliśmy do królestwa surfingu – San Diego, aby w drodze powrotnej zahaczyć o Salvation Mountain. Zapraszam Was na wpis o najbardziej hipisowskich miejscu w USA.

San Diego jest 7585757 razy ładniejsze, czystsze i przyjaźniejsze niż Los Angeles. Tak, jest tutaj dużo bezdomnych. Klimat sprzyja „życiu na ulicy”, ale mimo to San Diego wydaje się bardziej zadbane i o wiele mniej zatłoczone. Czuliśmy się tu jak w domu.

Jest to najdalej wysunięte miasto na południe Kalifornii. Do granicy z Meksykiem jest tylko 30 km. Nic dziwnego, że na ulicach słyszymy mieszankę jęz. angielskiego i hiszpańskiego. Na zwiedzanie mieliśmy tylko jeden dzień. To bardzo mało, ale chciałabym pokazać Wam miejsca, które zrobiły na nas wrażenie.

Spruce Street Footbridge

Na to miejsce czekałam najbardziej, mimo że nie jest jakąś topową atrakcją w San Diego. Wiszący most nad niewielką przepaścią robi wrażenie dopiero, jak się na niego wejdzie. Nie spodziewałam się, że będzie bujał się na boki i będzie aż tak niestabilny. Z boku nie wyglądał na taki chwiejny. Położony jest blisko parku Balboa w dość niepozornym miejscu. Przy zwykłej ulicy, w gąszczu drzew po chwili wyłoni się most. Co ciekawe, wisi sobie tutaj tak od 100 lat.

Westernowe Stare Miasto

Historyczna dzielnica w Downtown to miejsce, gdzie można poczuć się jak na planie filmowym. Old Town otoczone jest zabytkowymi budynkami z epoki wiktoriańskiej i westernowymi akcentami. Można powiedzieć, że San Diego jest miejscem narodzin Kalifornii i obecne stare miasto jest jednym z pierwszych osiedli zachodniej cywilizacji.

Każdy budynek jest odrestaurowany, tak aby wyglądał na pochodzący z XIX wieku. Nawet obsługa ubrana jest w stroje z tamtej epoki! Wygląda to ciekawie, ale nadal z tyłu głowy mam świadomość, że niewiele jest w tym autentyczności. Na „westernowej starówce” znajdziemy mnóstwo sklepów z pamiątkami, fajkami i restauracjami z tacos. W niektórych knajpach można nawet obejrzeć występy „mariachi”. Zakupić możemy także produkty ręcznie wytwarzane przez potomków rdzennych mieszkańców (plemię Kumeyaay).

Wyspa Coronado i 2,5-kilometrowy most

Wyspę Coronado z San Diego łączy 2,5-kilometrowy most przepięknej konstrukcji. Widoki na miasto i port są śliczne. Na wyspie znajduje się baza lotnictwa wojskowego i hotel wybudowany w 1977 roku, który służy do dzisiaj. My skupiliśmy się głównie na spacerze bulwarem, ponieważ gonił nas czas. Amerykanie zjeżdżają się na wyspę z całym asortymentem do grillowania, namiotami ogrodowymi, lodówkami i wszystkim, co sprzyja imprezowaniu. Co prawda, produkują bardzo dużo śmieci i nie wygląda to dobrze;)

Park Balboa i Targ Hiszpański

Park Balboa to miejsce, gdzie można spędzić nawet cały weekend, jak nie dłużej. Przyznaję, że ze względu na upały niewiele przyjemności czerpałam ze zwiedzania tego miejsca, ale naprawdę jest tu co robić. Park po brzegi wypełniony jest zdobionymi budynkami, muzeami, ogrodami, palmiarnią, zoo…dużo by wymieniać. Moim numerem jeden jest Hiszpański Targ z kolorową kostką brukową. Polecam zimne napoje z markują ze stoiska oraz zwiedzanie stanowisk ze sztuką użytkową. Serio, można przenieść się do kolorowego, artystycznego świata. Z kolei Michał odwiedził wystawę samochodów 😉 Myślę, że można spędzić tu dwa dni i spokojnie będzie co zrobić.

Downtown i dzielnica LGBT

Przez Downtown tylko przejechaliśmy samochodem. Szkoda było nam czasu na spacerowanie między wieżowcami, kiedy w San Diego mieliśmy tylko jeden dzień. Przejechaliśmy także przez dzielnicę Hillcrest, która uznawana jest za rewir LGBT. Tutaj głównie królują tęczowe flagi i liczne bary.

Mam świadomość, że tylko liznęliśmy San Diego. Zdecydowanie to jedno z niewielu odwiedzonych przeze mnie amerykańskich miast, które jest naprawdę jest przyjazne.

Czerwony Mustang w Kalifornii

Całą trasę Los Angeles – San Diego – Salvation Mountain – Los Angeles pokonaliśmy naszym czerwonym kabrioletem. Chociaż przez dwa dni chcieliśmy się poczuć jak prawdziwi mieszkańcy Kalifornii. Oczywiście świetnie jest realizować swoje plany czy małe marzenia. Nawet jeśli w rzeczywistości okażą się nie tak fajne, jak w wyobrażeniach. Trudno wytrzymać w kabriolecie przy kalifornijskich upałach. Chyba że spuścimy dach i włączymy klimatyzację. Była to dla mnie bardziej męka niż przyjemność.

Mustanga wynajęliśmy za pośrednictwem firmy Turo, która zajmuje się wypożyczaniem prywatnych samochodów. Można tutaj znaleźć motoryzacyjne perełki. Jeden dzień tej przyjemności kosztował nas 70-80$.

Salvation Mountain, czyli Góra Zbawienia

Jest takie miejsce na pustyni Kolorado w Kalifornii, które pewnie kojarzycie z filmu “Into the wild”. Salvation Mountain (Góra Zbawienia) to ogromna instalacja stworzona ze słomy, gałęzi, drewna, złomu i pół miliona litrów farby. Okazuje się, że są jeszcze na świecie miejsca dla hippisów.

Leonardo Knight na środku pustyni zbudował pomnik z przekazem do wszystkich ludzi. Po prostu chciał im powiedzieć, że Bóg ich kocha:) Wzgórze jest wypełnione cytatami z Biblii. Początkowo, zamiast góry miał być wielki balon, który miał latać po świecie z tym przekazem, ale nie wyszło. Góra jest pełna tuneli i komnat z różnymi pamiątkami czy przesłaniami. Po spacerowaniu pomiędzy kolorowymi alejkami warto wejść na szczyt Góry Zbawienia.

Przejechaliśmy jeszcze fragment pustyni, aby zobaczyć, co czai się za rogiem. Trafiliśmy na cmentarz dla zwierząt, hostel w stylu Salvation Monument (na pewno ten hostel odbiega od Waszych wyobrażeń) czy campery mieszkańców pustyni.

Czy w Slab City jest bezpiecznie?

Słyszałam różne opinie. Między innymi to, że niekoniecznie jest tu bezpiecznie ze względu na narkotyki. Spotykaliśmy ludzi po drodze, którzy tu mieszkają i nikt nas nie zaczepił. W ogóle nie czuliśmy się zagrożeni. Są to tylko nasze doświadczenia i zdaję sobie sprawę, że ktoś może mieć inne. Tak, czy inaczej warto zachować podstawowe zasady bezpieczeństwa.

Góra Zbawienia znajduje się w Slab City. To miasto jest symbolem wolności i buntu przeciwko nowoczesnemu społeczeństwu. Mieszkańcy nie płacą podatków, nie mają prądu, ani bieżącej wody. Można powiedzieć, że żyją trochę w komunie. Z jednej strony może to brzmieć jak wolność, ale z drugiej strony muszą się zmierzyć z surowym, pustynnym klimatem i niestety uzależnieniami.

Często ludzie mieszkający w zimniejszych stanach, przyjeżdżają tutaj zimową porą, aby trochę pomieszkać na pustyni za darmo (zimą jest tu około 20-30 stopni) przez kilka miesięcy. Być może chcą poczuć, jak to jest żyć w ostatnim wolnym miejscu w Ameryce?

Autor zmarł w 2014 roku w wieku 82 lat, ale jego góra cały czas istnieje. Wolontariusze dbają o strukturę rzeźby, która się rozpada ze względu na pustynny upał. Za wstęp nic nie zapłacimy, ale zawsze mile widziane są puszki z farbą lub drobne wpłaty na utrzymanie Góry Zbawienia.

Przyznaję, że jest to dziwne dzieło sztuki, ale na swój sposób niesamowite. Podziwiam, że ktoś tyle lat budował nietuzinkowy pomnik, aby przekazać coś światu. Poza tym w tej okolicy czuć hipisowską wolność. Widzieliśmy kilka camperów czy domków ludzi, którzy zamieszkują tutaj na stałe.

To był początek naszego wyjazdu, który owocował w walkę z upałami i przyzwyczajeniem do tego klimatu. Mimo wszystko te dwa miejsce i przejażdżka kabrioletem były dobrym wstępem do kolejnej, amerykańskiej przygody.