Menu
Polska / Zażyj ruchu w świeżym puchu

Zażyj ruchu w świeżym puchu cz. II

Kończy się zimą, powoli czuć w powietrzu wiosnę, więc tym postem chciałabym (prawie) zakończyć sezon zimowy. Wymyśliłam sobie projekt „Zażyj ruchu w świeżym puchu”, aby ciekawie i aktywnie przetrwać zimę, za którą nie przepadam. W tym roku faktycznie ta pora roku dała mi w kość i cieszę się, że już czuć wiosnę za oknem. Kiedy teraz pisałam tego posta i przeanalizowałam pierwszy artykuł z tej serii, jestem dumna, że tyle rzeczy udało mi się zrobić. Lista zimowych aktywności jest jeszcze długa, ale pozostawiam ją już na kolejny rok:)

Zażyj ruchu w świeżym puchu cz.I 

fot. Stasiu, ja i Michał, dlatego wszystkie są z innej parafii 😉

Noc zimą w namiocie w górach

Długo nie wiedziałam, jak ugryźć to doświadczenie, ale już wiem.

Od dłuższego czasu chciałam sprawdzić, jak to jest spać zimą w świeżym puchu w namiocie w górach. Kiedyś w ogóle to wychodziło poza moje wyobrażenia. Jako że lubię przesuwać granice i próbować nowych rzeczy, to tak uczyniłam. Nie wiem tylko, czy to nie było dla mnie za dużo:)

Kilka razy myślałam, że o własnych siłach nie wyciągnę nogi z zaspy. Momentami śnieg miałam po pas, przedzieranie się przez hałdy śniegu było bardziej męczące, niż bycie przykutą do biurka przez 8 godzin dziennie. Ogólnie było coraz ciężej z każdym krokiem. Głównie ze względu na coraz większy śnieg i zmęczenie po dniu nauki jazdy na snowboardzie i imprezie noc wcześniej. Najgorsze było to, że niby było blisko, a jednak daleko. Doszliśmy na 1200 m n.p.m i w tym momencie szlak był gdzie indziej i my gdzie indziej. Każdy kolejny krok przy skostniałych palcach sprawiał, że zastanawiałam się, po co ja tu idę i co to za debilny pomysł. Alternatywą była noc w ciepłym łóżku, impreza i narty z rana.

Była 2:00 w nocy, a my nadal nie byliśmy na szczycie i w sumie nigdy na niego nie doszliśmy 🙁 A już liczyłam, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu i zdobędę drugi szczyt do Korony Gór Polski, a tu pech. Rozłożyliśmy namioty, tam gdzie staliśmy. Myślałam, że dopiero rano czeka mnie starcie z zimnem i wysiłkiem tj. włożenie mokrych butów, kurtki, spodni narciarskich oraz trasa powrotna.

W nocy okazało się, że koniecznie muszę iść do „łazienki”. Po pół godziny podjęłam decyzję, że czas wychylić nos z namiotu – jeszcze nie wiedziałam, czy swoje grube, ciepłe skarpety włożyć do mokrych butów, wybiec w samych skarpetach czy może założyć sobie worki na śmieci na stopy i w ten sposób poradzić sobie z tym problemem. Postanowiłam ciepłą stopę włożyć do zimnych i mokrych trekkingów. Nie było tak źle;)

To był dla mnie nowy wymiar campingu z udziałem śniegu, zimna, ujemnej temperatury i mokrych rzeczy na raz. Na szczęście w nocy było mi ciepło, co było zaskakujące. Nie wyobrażam sobie, że rano miałabym iść dalej i znowu w nocy skończyć w namiocie 🙂

Wtedy miałam wątpliwości, czy było warto. Z jednej strony sprostałam wyzwaniu, ale z drugiej tylko przez część trasy było przyjemnie. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że chciałabym to powtórzyć i dokładniej się przygotować na bazie nowych doświadczeń. Kto chętny za rok?

Narty biegowe w Kampinowskim Parku Narodowym

W końcu przyszedł czas na narty biegowe 🙂 Jakoś trzeba przeżyć zimę i spróbować czegoś nowego, aby przełamać rutynę. Rok temu w Zakopanem śladowe ilości śniegu pokrzyżowały tam plany. Kiedy tylko za oknem była wystarczająca ilość śniegu, spakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w stronę Kampinoskiego Parku Narodowego. Szybka lekcja na Youtube, podpatrzenie u innych jak się to zakłada i dzida przed siebie wdychać śladowe ilości smogu.

Pewnie technicznie szło nam średnio, ale z każdym kilometrem czuliśmy, że robimy postępy. Przy okazji patrzyliśmy jak inni narciarze jeżdżą, aby uczyć się od lepszych od siebie. No i przede wszystkim fajnie było pobyć między drzewami, a nie szklanymi biurowcami. Przyznaję, że śmiganie na nartach biegowych mi się podobało, ale bardziej wolę szybkie zjeżdżanie z góry niczym dzika pumba na „normalnych” nartach. Na pewno powtórzymy tę atrakcję przy większej ilości śniegu i może na dłuższej trasie.

Nauka jazdy na snowboardzie

Naukę na snowboardzie miałam w planach przynajmniej od dwóch sezonów. Na wyjeździe sylwestrowym po raz pierwszy włożyłam na nogi deskę i byłam przerażona jej prędkością. Nadal ciężko mi się oswoić ze sprzętem, gdzie mam związane nogi, a zjechanie z wysokiej górki, póki co nie jest dla mnie. Mimo to od momentu, kiedy samodzielnie byłam w stanie przejechać z trzy metry i jeszcze skręcać bardzo mi się podobało. Ponoć szło mi całkiem nieźle:) Ciężko po jednej lekcji ocenić jakikolwiek sport, ale wiem, że za rok chciałabym ponownie „pojeździć” na desce. Nadal mogę załapać się na wyjazdy studenckie na narty. A Wy czego nauczyliście się z zimowych aktywności w tym sezonie?

Korona Gór Polski w zimę

W końcu się zebrałam, zamówiłam książeczkę z Klubu Zdobywców Korony Gór Polski i ruszyłam przed siebie. Może moje zimowe podboje nie są godne podziwu, ponieważ zdobyłam tylko dwa szczyty, ale i tak się cieszę. Na wyjeździe Sylwestrowym weszłam na Wysoką (1050 m n.p.m) i ostatnio na Skrzyczne (1257 m n.p.m). Ten drugi szczyt, mimo że nie był wymagający to był wyzwaniem ze względu na chorobę. Polecam, zawsze jest to fajny cel do osiągnięcia połączony z aktywnością fizyczną i poznawaniem Polski.

Bałwan ze sztucznego śniegu – ruch w puchu bez puchu

W planie na ten sezon było także zrobienie bałwana. Niestety ze względu na śladowe ilości śniegu w Warszawie, wspomnienia z dzieciństwa nie miały szansy wybrzmieć. Z kolei ostatni zimowy wyjazd przechorowałam, więc pozostało nam tylko jedno: zrobienie bałwana ze sztucznego śniegu. Michał znalazł przepis i wprowadził go w życie w łazience w misce na pranie. Bałwana nazwaliśmy Przebiśnieg 😀

Przepis na sztuczny śnieg

Do miski wsypujemy 8 opakowań sody oczyszczonej. Dodajemy jedną piankę do golenia i mieszamy. Już w trakcie ugniatanie czujemy, że śnieg jest zimy. Gdy całość zagnieciemy, wstawiamy do lodówki na 30 minut. Po tym czasie Michał ulepił bałwana 😀

Saunarium w Warszawie

Po wszystkich zimowych atrakcjach warto się porządnie wygrzać lub rozgrzać grzanym winem. Po biegówkach postawiliśmy na saunę. Wybraliśmy się do Klubu Łaźnia (nie jest to post sponsorowany), gdzie mieliśmy do dyspozycji sauną fińską, parową, tylarium, grotę inhalacyjną, studnię lodową i salę relaksacyjną. W końcu odkryłam uroki sauny parowej 😉 Polecam, tak samo jak termy;)

A Wy co fajnego zrobiliście tej zimy?