Menu
Teksas / USA

Roadtrip po Teksasie – rodeo, kowboje, aligatory

Teksas zawsze kojarzył mi się z ranczami, bronią, kowbojami w kapeluszach oraz saloonami. Okazało się, że obecnie nadal można poczuć się tu, jak w starym amerykańskim filmie. Polubiłam Teksas za bezdroża, prerię i mało zadeptaną naturę. No i za ten kowbojski styl, który jest na porządku dziennym. Zapraszam Was na roadtrip po Teksasie – moim ulubionym stanie w USA.

Teksas jest drugim co do wielkości stanem w USA. Pod względem powierzchni wyprzedza go tylko Alaska. Jeżeli Teksańczyka zapytasz, skąd pochodzi od razu powie, że z Teksasu, a nie z USA jak większość by odpowiedziała. Mieszkańcy Stanu Samotnej Gwiazdy są dumni ze swojego pochodzenia i czują swoją odrębność. Poza tym Teksas jest w pełni samowystarczalny, jeżeli chodzi o żywość. Mają dużo upraw, hodowli bydła, ale i ropy naftowej. Teksas „słynie” z tego, że można strzelić do osoby, która wejdzie na prywatną posesję. Każdy może zabić potencjalnego złodzieja. W tym stanie cały czas istnieje kara śmierci. A teraz jedziemy na objazdówkę po Teksasie!

Park Narodowy Guadalupe Mountains

Park Guadalupe Mountains kiedyś był olbrzymią rafą koralową, gdzie tętniło morskie życie. Do tej pory geolodzy badają wapienne warstwy tej rafy. Niestety nie wiem dlaczego, ale Guadalupe Mountains należy do jednego z 58 najrzadziej odwiedzanych parków narodowych w USA.

W tym miejscu spędziliśmy zaledwie jeden dzień. Polecam malowniczy i łatwy Szlak Diabelskiej Hali. Zaczyna się u podnóża góry Guadalupe i z każdym krokiem jest coraz piękniejszy. Spacerowaliśmy po suchych terenach, gdzie dominował pustynny krajobraz i oczywiście kaktusy. Z czasem pojawiało się więcej drzew i zieleni, a na sam koniec przeszliśmy przez malowniczy kanion.

Mid Point Cafe

MidPoint to miejsce dokładnie w połowie Drogi 66. Tyle samo kilometrów jest do jej początku w Chicago i końca w Los Angeles. MidPoint Cafe w miejscowości Adrian to restauracja i kawiarnia z najlepszym ciastem, jakie jedliśmy w USA. Na ścianach znajdują się pamiątki z czasów funkcjonowania Drogi 66. To taki trochę komercyjny lokal, ale bardzo klimatyczny.

Ranczo Cadillaców w Amarillo

Niedaleko Amarillo znajduje się niecodzienna instalacja artystyczna. Tuż przy Drodze 66 możemy zobaczyć 10 wbitych w ziemię Caddilaców. Wszystkie są kolorowe, stare i obdrapane. Dzieło powstało w 1974 roku przy udziale grupy Ant Farm i Stanleya Marsha. Ma ono na celu pokazanie przemijania na przykładzie kolejnych modeli Cadillaców. Auta są wbite w ziemię pod takim samym kątem jak piramidy w Gizie.

W 2005 roku przemalowali samochody na różowy w hołdzie ofiarom raka piersi. Później auta przybrały żółtą barwę na cześć zmarłego przyjaciela Marsha. Obecnie każdy może przemalować cadillaca wedle własnego uznania. Nawet nie trzeba mieć własnego sprayu. Na ziemi znajdziecie buteleczki ze wszystkimi kolorami tęczy. Dziwaczne miejsce, ale bardzo intrygujące.

Garbusy wbite w ziemię

Kawałek dalej znajduje się mniejsze ranczo ze wbitymi w ziemię garbusami. Obok mieszczą się dwa opuszczone budynki. Jest to mało znane miejsce. Poza nami nikt nie oglądał kolorowych VW wbitych „nosami” w ziemię”.

VW Slug Bug Ranch
I-40 Frontage Rd
Panhandle, Texas, 79068
United States

Kanion Palo Duro

Postanowiliśmy zawitać do Kanionu Palo Duro. Jest to drugi co do wielkości kanion w USA. Potoczenie nazywa się go Wielkim Kanionem Teksasu. Został uformowany przez rzekę Red River, a lata erozji wody wyrzeźbiły formację kanionu.

Hmm…nie wiem jak to ująć. Na pewno po zdjęciach Busem przez świat z tego miejsca oczekiwałam bardziej spektakularnych widoków. Być może już tyle parków widziałam w USA, że trudniej mi się czymś zachwycić. Na pewno nie wybraliśmy malowniczej trasy, jak się potem okazało.

Najgorszy był upał – po powrocie termometr w samochodzie pokazywał 42 stopnie C. Tak, spodziewałam się wysokich temperatur w lipcu na południu USA, ale nie aż takich. Na szczycie mogliśmy liczyć na sporadyczne podmuchy wiatru, ale im schodziliśmy niżej, tym bardziej czułam, że wchodzę do piekarnika. Jeżeli wiało, to był to gorący wiatr. Mój organizm nigdy dobrze nie znosił upałów, ale tym razem bałam się, że nie dojdę o własnych siłach do auta.

Co ciekawe, Amerykanie bardzo zachowawczo określają szlaki i ich czas przejścia. Nasz był niby trudny i miał trwać 5 godzin. Udało się go przejść w 4 h z postojami i w ogóle nie określilibyśmy go jako wymagający.

Tuż przy wejściu na szlak znajduje się z dozownik z kremem z filtrem. Super inicjatywa. W tych stronach latem jest naprawdę gorąco. Nie ma co się ruszać na szlak bez nakrycia głowy, olejku do opalania oraz kilku litrów wody na głowę.

Nie twierdzę, że nie polecam tego miejsca. Być może my wybraliśmy nudny szlak, a okropne upały nie pomagały cieszyć się tym miejscem.

Fort Worth

W poszukiwaniu Dzikiego Zachodu, który już nie jest dziki udaliśmy się do Fort Worth. Mimo że miasteczko można zwiedzić w ciągu dwóch godzin wraz z przerwą na obiad i piwo, postanowiliśmy zostać tam cały dzień.

Fort Worth kiedyś stanowiło wielkie centrum handlu bydłem, a dziś jego stara część jest atrakcją turystyczną. W Fort Worth czekało na nas kilka atrakcji. Przede wszystkim spacer w otoczeniu prawdziwych kowbojów. Gołym okiem można było zobaczyć, że ich ubiór to żadna stylizacja pod  turystów. Myślałam, że obecnie rzadko można spotkać mieszkańca Teksasu w kowbojkach, kapeluszu i koszuli. Okazało się, że jest to powszechny widok. Mnie ten klimat urzekł:))

Specjalnie czekaliśmy do godziny 16:00, aby zobaczyć przejście bydła wraz z kowbojami przez miasto. Cała atrakcja trwała może z 10 minut, ale zawsze to jakieś urozmaicenie.

Wieczorem czekała nas degustacja steaków – moja pierwsza w życiu. Nie wiem, ile litrów wody musiałam wypić po tak tłustym jedzeniu, ale warto było spróbować lokalnej kuchni. W tym samym miejscu udaliśmy się na koncert, który poprzedzony był nauką tańca rodem z Teksasu. Ktoś może wie jak się nazwa ich regionalny taniec? U nas do klubów na imprezę zakłada się szpilki, a w Teksasie wszyscy – kobiety i mężczyźni wystąpili w kowbojkach. Czułam się jak w starym, amerykańskim filmie. W tym samym miejscu znajduje się arena, gdzie w weekendy odbywa się rodeo.

Muzeum Sixth Floor w Dallas

Do Dallas zajechaliśmy tylko po to, aby odwiedzić muzeum Sixth Floor. W byłej Teksańskiej Składnicy Książek znajduje się muzeum poświęcone prezydentowi Johnowi F. Kennedy’emu. To właśnie z tego budynku z 35 piętra w stronę prezydenta strzelał zamachowiec Lee Harvey Oswald. W muzeum możemy zobaczyć filmy i zdjęcia, które ukazują życie i śmierć Kennedy’ego. Pierwszy raz byłam w muzeum, które wzbudziło tyle emocje. Amerykanie zwiedzający to miejsce i czytający o wydarzeniach związanych z Kennedy’m mieli łzy w oczach. Mnie samej było trudno patrzeć chociażby na zdjęcie, na którym żona prezydenta Jackie wychodzi z samolotu, a za nią znoszą trumnę z jej mężem.

Brazos Bend State Park, czyli poszukiwanie aligatorów

Na ten park długo czekałam. Marzyłam o tym, aby zobaczyć aligatory w ich naturalnym środowisku. Było to miejsce inne od wszystkich na naszej trasie. Klimat był wilgotny, było bardziej zielono i nie robiliśmy kolejnego trekkingu. Swobodnie chodziliśmy, trochę jeździliśmy samochodem w poszukiwaniu aligatorów.

Widzicie aligatora na tym zdjęciu? Przez większość czasu tak wyglądało nasze „polowanie” na te stworzenia. Siedziały zanurzone po czubek głowy w wodzie i nie chciały dać się poznać. Naiwnie myślałam, że po wjeździe do tego parku spotkanie tego zwierzęcia będzie prostsze. Nie liczyłam na to, że przekroczę bramę parku i już na wejściu zobaczę stado aligatorów. Mimo to nie sądziłam, że nasze poszukiwania zakończą się na podziwianiu jednego aligatora zanurzonego w wodzie.

Może i nie było „wysypu aligatorów”, ale momentami się zastanawialiśmy, na ile jest bezpieczne chodzenie sobie po parku ze świadomością, że w sumie na każdym kroku możemy spotkać krewnego krokodyla. Warto wiedzieć, że pomimo tego, że aligatory mają krótkie nóżki mogą szybko wejść na każde wzniesienie.

Bandera – stolica kowbojów

O poranku dotarliśmy do Bandery, czyli miasteczka uznawanego za światową stolicę kowbojów. Nie jest tak turystyczne, jak Fort Worth i czuć, że kiedyś musiało się tu fajnie żyć za sprawą wszechobecnej natury. Mają nawet polski kościół i to nie byle jaki, bo drugi najstarszy w USA.

Chcieliśmy napić się piwa w saloonie, ale trafiliśmy do pubu Honky-Tonk. Jest to nie tylko nazwa knajpy, ale i rodzaj country. W barze poznaliśmy kowboya, takiego z prawdziwego zdarzenia. Przejechał z Teksasu do Kanady na koniu tylko po to, aby wziąć udział w rodeo. Do tego pomógł nam uruchomić prawdziwą, starą szafę grającą. Za jej sprawą knajpa nabrała jeszcze lepszego, lokalnego klimatu. Znowu przenieśliśmy się do świata starych filmów. Porozmawialiśmy z naszym towarzyszem, nie wiem na ile mówił prawdę, a na ile koloryzował, ale było to fajne spotkanie.

W Banderze organizowane są zjazdy motocyklistów, starych samochodów, kowboi, a nawet Dni Grilla. Dzieje się tutaj całkiem sporo jak na miasteczko, w którym żyje tylko 900 osób.

San Antonio

San Antonio jest dziewiątym, co do wielkości miastem USA. Zaliczane jest to jednych z ładniejszych miast w Ameryce. Z tym się nie mogę zgodzić – o wiele bardziej podobało mi się chociażby Austin. Na pewno panuje tu specyficzna atmosfera amerykańsko-hiszpańska. Ponad połowa mieszkańców to Meksykanie. Imigranci z tego kraju najczęściej osiedlają się w San Antonio za sprawą niskich kosztów życia.

Alamo

Główną atrakcją w San Antonio jest Alamo. Miejsce zostało zapisane w rejestrze miejsce o znaczeniu historycznym. Jest to hiszpańska misja i twierdza założona w XVIII wieku przez misjonarzy rzymskokatolickich w dzisiejszym San Antonio. Było to miejsce bitwy pod Alamo w 1836 roku, a obecnie znajduje się tutaj muzeum.

River Walk

Kolejnym ciekawym miejscem jest słynna promenada nadrzeczna. Tworzy ona sieć kanałów, ale jak się okazało zbiornik wody nie jest naturalny. Z pewnością możemy poczuć się jak w kolorowej Wenecji. Po kanałach można pływać tratwami. Niestety nie wiem, ile kosztuje taka przyjemność. Wzdłuż kanału znajdują się bary i restauracje. Może i jest to turystyczne miejsce, ale bardzo barwne i przyciąga zapachami z okolicznych knajp.

Market Square

Jest to historyczny zakątek w centrum miasta, gdzie można zjeść meksykańskie jedzenie oraz kupić pamiątki. Tutaj też wypiliśmy największą Margeritę i już w ogóle mogliśmy poczuć się jak w Meksyku.

Rodeo w Tejas Rodeo Company

O zobaczeniu rodeo marzyłam od dawna. Byłam w stanie zboczyć z trasy, jechać kilkaset kilometrów tylko po to, aby uczestniczyć w tym wydarzeniu. Trafiliśmy do fajnego miejsca na rodeo, gdzie chyba tylko my byliśmy turystami. Całe wydarzenie było autentyczne i emocjonujące. Miałam i nadal mam wątpliwości, jeśli chodzi o etykę związaną z męczeniem zwierząt. Szczegółowy opis rodeo i dużo zdjęć znajdziecie w osobnym wpisie na blogu:)

Stan Samotnej Gwiazdy, czyli rodeo w Teksasie

Austin

Może i Austin nie jest szczególnym miastem ze spektakularnymi atrakcjami i nie ma co tu zwiedzać na dłuższą metę, to i tak bardzo polubiłam to miasto. Zauroczył mnie sklep z kowbojkami, Katedra Śmieci, liczne murale oraz tereny zielone. Tak zafascynowało mnie to miejsce, że poświęciłam mu osobny wpis.

https://polaczkropki.pl/2019/06/06/austin-zwiedzanie-usa-teksas/

Centrum Kosmiczne NASA w Houston

Nigdy nie byłam fanką kosmosu może, dlatego że mnie przerażał. Chyba jestem jedną z nielicznych osób, która nie marzy o podróży na Marsa. Wszystko zmieniło się w Moskwie, kiedy zwiedziliśmy Muzeum Kosmosu. Teraz będąc w okolicach Houston, musieliśmy wstąpić do Centrum Kosmicznego NASA.

W środku obejrzeć możemy nie tylko wystawę, ale i udać się na wycieczkę po centrum treningowym astronautów oraz centrum kontroli lotów. Nam udało się wybrać tylko na tę pierwszą. Mimo że to była hala pełna sprzętu i dziwnych narzędzi to i tak był to niesamowity widok. W końcu nigdy nie oglądałam miejsca, gdzie astronauci przygotowują się do lotów w kosmos.

Widzieliśmy także taką samą rakietę (Saturn 5), która przetransportowała pierwszych ludzi na księżyc. Na sam koniec zwiedziliśmy prom kosmiczny i samolot wykorzystywany do jego transportu.

Spędziliśmy tam pół dnia, jak nie więcej, ale i tak nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Teraz sobie myślę, że warto na Space Center poświęcić cały dzień. Niestety kolejki do wycieczek są bardzo długie, eksponatów również nie brakuje.

Jedzenie Tex-Mex

Zwiedzanie Teksasu nie mogło się obyć bez degustacji smaków z tego regionu. Kuchnia teksasko-meksykańska to dla mnie przede wszystkim tacos, burrito i nachosy.  No i fajitas. Nie brakuje także takich smaków jak limonka, chilli. Wiecie, że z Teksasu pochodzi napój Dr Pepper?

Wykorzystuje się składniki charakterystyczne dla Meksyku, ale przygotowuje się dania w łatwiejszy i tańszy sposób. Niektórzy mówią o kuchni Tex-Mex jako o meksykańskim jedzeniu dla gringos.

W ogóle Tex-Mex to była nazwa kolei, która łączyła Teksas z Meksykiem. Dopiero później określenie wparowało na grunt kulinarny i pokazywało jak to nieudolnie kuchnia teksańska udaje meksykańską. Aktualnie wyrażenie Tex-Mex nie ma już pejoratywnego wydźwięku.

***

Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę odkryliśmy niewielki kawałek Teksasu. Mam niedosyt, ale czuję, że widziałam, doświadczyłam wystarczająco dużo, aby zauroczyć się w tym stanie. Uwielbiam ten sielski klimat, ludzi w kowbojkach i dziką naturę. Na pewno chciałabym wrócić, aby zawitać na rancho, udać się jeszcze raz na koncert country i kupić kowbojki, które mierzyłam w Austin.

Jeżeli byliście w fajnych miejscach w Teksasie, napiszcie. Chętnie dorzucę do mojej bardzo obszernej mapy USA nowe punkty 😉