Menu
Finlandia / Roadtrip

Prawdziwa zima w Laponii: psi zaprzęg i spotkanie z reniferami

-20 stopni C, hałdy śniegu dwa razy większe ode mnie i skrzypiący mróz – tak wyobrażaliśmy sobie zimę w Finlandii. Wiecie „prawdziwa zima”, „taka jak kiedyś”. Na miejscu okazało się, że pogoda niewiele różni się od tej w Polsce – temperatura koło zera, szaro i deszczowo.

Gospodyni  w jednym z noclegów, nawet nas trochę przepraszała za pogodę. Nie wiemy, czy to kwestia globalnego ocieplenia, czy szczególnie ciepłego roku i naszego pecha, ale żeby zobaczyć „prawdziwą zimę” musieliśmy pojechać w okolice koła podbiegunowego. W języku lapońskim istnieje około 90 terminów na określenie śniegu. Nic dziwnego, od października do maja trwa tutaj zima. Okazało się, że Rovaniemi było najciekawszym przystankiem podczas zimowego roadtripu, nie tylko z powodu pogody, ale tego co, mogliśmy tam doświadczyć.

Lojikeitto, czyli fińska kuchnia

Po przyjeździe do Laponii na rozgrzewkę przygotowaliśmy sobie Lohikeitto, czyli zupę z łososiem. Polecam! Treściwe potrawy jeszcze lepiej smakują na północy, kiedy za oknem jest naprawdę zimno. Zbieraliśmy siły, ponieważ następnego dnia pani przewodnik z firmy Arctic Circle Snowmobile Park przy współpracy z Musement miała nas zabrać w trasę. W końcu zaczęło się polarne życie. Wiedzieliście, że Laponia i jej przyroda jest na tyle unikatowa, że została wpisana na listę UNESCO? Poza tym przemysł niespecjalnie funkcjonuje w tych stronach, dzięki czemu w Laponii możemy w pełni oddychać świeżym powietrzem.

Zamarznięte jezioro

W Rovaniemi naszym celem była farma reniferów. Zanim jednak przywitaliśmy się z tymi zwierzętami, zatrzymaliśmy się przy jednym z niezliczonych zamarzniętych jezior. Dzięki metrowej pokrywie lodu można nie tylko spacerować po powierzchni, ale i jeździć skuterem śnieżnym. Powszechnym widokiem w Finlandii są ludzie łowiący ryby w przeręblu.  To kolejna rzecz, której chciałabym doświadczyć.

Farma reniferów

Następnie udaliśmy się na farmę reniferów, na której mieszka aż 70 zwierząt, a wśród nich – ciężarne Panie Reniferowe. Wiedzieliście, że w przypadku ciąży bliźniaczej zwierzę zajmuje się tylko jednym potomkiem, a drugie odrzuca? Kiedy jeździliśmy samochodem po Finlandii, byliśmy zdziwieni, że nie spotkaliśmy żądnego renifera w lasach czy przy drogach, co latem zdarzało się bardzo często. Okazało się, że zimową porą zwierzęta są zbierane na farmę, gdzie są dokarmiane. Ponadto każdy renifer jest oznakowany i ma swojego właściciela – tak naprawdę żadne z nich nie jest dzikie w 100%. Tych uroczych zwierząt w Laponii jest 200 tysięcy, a więc więcej niż ludzi.

Reniferowy zaprzęg

Później czekała na nas kolejna atrakcja – przejażdżka saniami ciągniętymi przez renifera. Rok temu także korzystaliśmy z usług reniferów. Teraz różnica była taka, że jechaliśmy w saniach sami i jeszcze w naszym obowiązku było prowadzenie renifera. W trakcie dopiero okazało się, kto tu kogo będzie prowadził – zwierzę samo wiedziało gdzie iść i kiedy się zatrzymać. Dodatkowo można było jeszcze pokarmić renifera 🙂 Jak każde zwierzę, jedzenia nie odmawiały. Na sam koniec dostaliśmy prawo jazdy na renifera! Nie wiemy, jakimi papierami może się pochwalić samo zwierzę 🙂

Tego dnia, trochę zrewidowaliśmy swojej pragnienie prawdziwej zimy. Momentami myślałam, że przyszedł czas na amputację palców wu stóp. Było tak koszmarnie zimno, że co chwilę kierowałam swoje kroki w kierunku drewnianej chatki, w której paliło się ognisko. To miejsce było zbawienne! Na szczęście to był czas nie tylko na wygrzewanie się w ogniu, ale też cynamonowe bułeczki (Korvapuustit) i kompot z borówek. Po chwili przyszła pani przewodnik i w trakcie uczty opowiadała nam o Laponii, reniferach i rdzennych mieszkańcach.

Żeby nie powielać informacji – odsyłam Was do mojego wcześniejszego wpisu, z którego dowiecie się kim są Saamowie.

Wizyta u Saamów i zaprzęg reniferowy na północy Norwegii

Psi zaprzęg

Kolejną naszą atrakcją na północy był psi zaprzęg. Już na początku byłam zaskoczona, że husky mogą być w całości czarne lub chude i mało puszyste. W zasadzie to w wyobraźni widziałam takie pół psy, pół wilki, ale tu wiele wyglądało jak podwórkowy kundelek. Może te z Alaski są bardziej różnorodne niż się wszystkim wydaje?

Mimo że, boję się większości psów, to te były bardzo przyjemne i bez problemu dały się pogłaskać. Fajnie, że ma początku mieliśmy szansę się z nimi zapoznać, a dopiero potem ruszyliśmy przed siebie. Szybko. W przeciwieństwie do reniferów – tempo psów (i dzięki ich uprzejmości – nasze) było imponujące. Przypominało to prędkością jazdę na rowerze – mogliśmy naprawdę poczuć wiatr we włosach i  ból w kończynach. Mróz i prędkość  to wymagający przeciwnik. Cała wycieczka trwała może z 10 minut, ale naprawdę było to wystarczające, aby nacieszyć się psim zaprzęgiem. Widoki, prędkość, poślizgi na zakrętach, czasem obijanie się od drzewa – było to świetne doświadczenie, które mogłabym powtórzyć.

Miejsce psa w zaprzęgu

Wybór miejsca psa w zaprzęgu nie jest przypadkowy – cztery Husky najbliżej sań są najsilniejsze i to one ciągną cały wóz. Te z przodu są przewodnikami i nadają kierunek – muszą być najbardziej karne, inteligentne i skupione. Z kolei psy w środku zaprzęgu się uczą – zwykle sparowane są tak, żeby obok siebie biegł jeden świeżak i jeden doświadczony, od którego można się uczyć. Jeżeli pominiemy pozycję w zaprzęgu – to o ile odróżnienie psa pociągowego od przewodnika wymagało trochę obserwacji, o tyle zidentyfikowanie nowicjusza nie wymagało plakietki „uczę się” – zawsze biegł nie w rzędzie, nie w tempie, rozglądając się i co rusz próbując zatrzymać się na obwąchanie jakiegoś drzewa.

A propos przerw – jeśli pies ma dość, to udaje się na przerwę. Zazwyczaj zwierzęta zmieniają się co 2 godziny. Z tego względu nie ma obaw, ze się przepracowują. Co ciekawe – nie ma się wrażenia, że ktoś tu męczy lub wykorzystuje zwierzęta. Husky mają potrzebę ruchu i bez biegania stają się podobne do niespełnionych ludzi – popadają w smutek i frustrację. Aby mogły żyć w zgodzie z naturalnymi instynktami i w swojej ulubionej  (niskiej) temperaturze hodowcy wysyłają psy do miejsc takich jak to. Jak się dowiedzieliśmy psy były „podwójnie amerykańskie” – nie tylko rasa psów to Alaskan Husky – same zwierzęta na swój zimowy trening przyleciały z hodowli w stanach.

Wioska św. Mikołaja

Wycieczkę zakończyliśmy w słynnej wiosce św. Mikołaja. Jak ktoś powie, że to zwykły sklep z pamiątkami – to nieprawda. Wioska Mikołaja to kilka sklepów z pamiątkami!  Komercja to mało powiedziane. Oprócz sklepów –  kilka restauracji, hotel i domki do wynajęcia. Sprawę ratuje trochę specjalna poczta (znaczek kilka euro), na której można wysłać list do Mikołaja, oraz możliwości pójścia i pogadania z samym Mikołajem (zdjęcie 10 euro). Z drugiej strony przyznam, że sklep z Muminkami mnie pochłonął i mogłabym wykupić prawie cały asortyment. Reszta nie robiła jakiegoś specjalnego wrażenia, przy okazji warto tu zajrzeć, ale żeby wioska św. Mikołaja była celem w samym sobie? Raczej nie moim.

To był najbardziej emocjonujący dzień na tym wyjeździe. Renifery, husky, dobre jedzenie, zakupy Muminkowe, a przed nami jeszcze była noc w hotelu lodowym.  Laponia jest piękna!