Dzień ten miał być dniem, kiedy wreszcie przejedziemy przez Passo dello Stelvio (2757 m n.p.m) i dotrzemy na metę Złombola. Dużo czytaliśmy o tym miejscu i zastanawialiśmy się czy tym razem Żuk da radę to przetrwać czy stwierdzi, że tego już za wiele. Przy rejstracji ekipy na tegoroczną edycję musieliśmy zadeklarować, że potrafimy jeździć po górach i bierzemy odpowiedzialność za przejazd. Powoli zaczynało się robić ciekawie. Niewątpliwie czekało wyzwanie dla naszych kierowców i dla Żuka.
Co warto wiedzieć o Przełęczy Passo Dello Stelvio?
Przejazd Passo Dello Stelvio możliwy jest od maja do listopada. Otwarcie trasy jest zależne od pogody i stanu technicznego drogi. Maksymalne nachylenie wynosi 14,8%. Na tej trasie winiety nie są wymagane, a wjazd na Stelvio jest bezpłatny. Droga uważana jest za jedną z najbardziej krętych i widokowych tras w Europie. Prowadzący programu „Top Gear” Passo Dello Stelvio uznali za najlepszą na świecie drogę do jazdy samochodem. My postanowiliśmy pokonać Stelvio starym Żukiem 😉
Z naszych informacji wynikało, że jest to najwyższa przejezdna przełęcz w Alpach we Włoszech. Czekało nas 48 ostrych zakrętów (wszystkie pięknie oznakowane) i średnie nachylenie 7,4%. Maniacy samochodowi uważają tę drogę za jedną z najbardziej niebezpiecznych na świecie. Mieści się nawet w pierwszej dziesiątce. Clarkson z Top Gear uznał tę drogą za najlepszą trasę do jeżdżenia samochodem. Okazało się, że będzie to większe szaleństwo, niż śmiganie po górach w Albanii. Mimo wszystko Królowa Alp i Przełęczy czekała na nas, a my nie mogliśmy się doczekać spotkania z nią. W końcu 22 km pod górę to zdecydowanie mniej, niż 6-8 godzinny przejazd przez albańskie góry. Dobra, już nie będę wspominała o Albanii.
Trasa na Przełęczy Stelvio wzbudza respekt wobec nachyleń, krajobrazów, serpentyn. Zastanawiałam się na której etapie mój lęk wysokości przypomni mi o swoim istnieniu, ale nie zrobił tego. Pewnie podziwiał widoki wraz ze mną. Kilka dni przed startem przeczytaliśmy na stronie głównej Złombola, ze droga jest nieprzejezdna z powodu lawiny kamieni wywołanej przez burzę, która miała miejsce w nocy. Kiedy już tam dojechaliśmy wszystko było na swoim miejscu i mogliśmy piąć się w górę. Przełęcz jest otwarta dla ruchu do godziny 20:00, więc bez zbędnych ceregieli zaatakowaliśmy Stelvio. Z tej okazji nie wszystkie ekipy zdążyły dojechać na metę w rozsądnej godzinie. Objazd zajmował zdecydowanie więcej czasu.
Podziwiam i kłaniam się w pas osobom, które tę trasę pokonują na rowerach, a nie było to małe grono. Motocyklistów również nie brakowało. To jest dopiero prawdziwe wyzwanie. Chociaż jechanie starym autem również można zaliczyć do ciekawych przeżyć. Przejechanie Stelvio na dachu Żuka również należy do odważnych czynów. Nasza zaprzyjaźniona ekipa z Kielc zawsze podziwia świat z dachu Żuka, także nie mogło być inaczej w przypadku Stelvio. Na mecie toczyły się żywe i ostre dyskusje na temat bezpieczeństwa takiego przejazdu. Nie mówię, sama bym spróbowała.
Kierowców mamy już doświadczonych, prawdziwych żukowych rajdowców także ten przejazd nie był dla nas, aż taką niewiadomą. Entuzjazm nie opadał, kiedy zobaczyliśmy inną ekipę także Żukiem, która jechała w przeciwnym kierunku. Tamten Żuk nie dał rady wspiąć się na górę. Wierzyliśmy, że nasz nam tego nie zrobi. Potem po drodze widzieliśmy jeszcze 2-3 auta, którym nie udało się podjechać.
Całą trasę przejechaliśmy przyklejeni do szyb i nie mogliśmy się napatrzeć na góry, serpentyny i podjazdy. Momentami także kibicowaliśmy Żukowi, aby wjechał pod górę. Zadowoleni byli i kierowcy i pasażerowie.
Co jakiś czas robiliśmy postoje, aby samochód trochę wrócił do równowagi, ale chcieliśmy także napatrzeć się na widoki i porobić zdjęcia. Na trasie spotkaliśmy nie mało ekip, więc był i czas na integrację.
Dłuższy postój zrobiliśmy na szczycie, aby porobić zdjęcia i nawdychać się alpejskiego, mroźnego powietrza. Niska temperatura zaczęła dawać o sobie znać. Wcześniej przeczytaliśmy, że w nocy temperatura może spaść nawet do 3 stopni.
Czas pozwolił, więc mogłam skupić się na widokach i zdjęciach przełęczy w chmurach. Będzie dużo podobnych zdjęć, bo nie mogłam się zdecydować:)
Tym razem na metę postanowiliśmy wjechać na dachu samochodu. Chyba była to moja, pierwsza przejażdżka na grzbiecie Żuka. Na metę chłopaki postanowili ponownie zaprezentować się w strojach mechaników. Kolejka na camping nie była, aż taka długa, więc szybko się zameldowaliśmy. A co czeka nas na mecie? Oczywiście w pierwszej kolejności oblewanie tego, że udało nam się przejechać epicką przełęcz. Tutaj filmik z przejazdu przez Passo dello Stelvio. Niestety nie nasz.
Naszą, nową atrakcją i trochę już tradycją jest przestawienie malucha zaprzyjaźnionej ekipie. Rok temu przestawiliśmy maluszka tylko o kilka metrów. W tym roku zależało nam na tym, aby właściciel trochę dłużej szukał swojego pojazdu. Niestety w tym roku Władek był sprytniejszy i przyłapał nas na gorącym uczynku. Nie pozostało nam nic innego jak przestawić chociaż właściciela. Cóż, pewnie za rok spróbujemy po raz kolejny. Jak myślicie ile facetów potrzeba, aby przenieść malucha?:>
Co roku na mecie odbywa się wspólna impreza, gdzie świętujemy wszyscy razem. Jest to wieczór, kiedy na prawdę możemy imprezować i nie przejmować się, że następnego dnia musimy wyruszyć w trasę. W tym roku plany pokrzyżował nam oczywiście deszcz. W sumie nawet nie wiem czy odbywała się główna impreza. Postanowiliśmy zrobić swoją, która spotkała się z entuzjazmem innych ekip. Zdjęć niestety brak. Wtedy już nikt nie skupiał się na fotorelacji.
Jak co roku udało nam się poznać nowych ludzi, posłuchać o ich podróżach, problemach technicznych z autem i oczywiście obstawiać, gdzie będzie kolejna edycja. Za rok będzie jubileuszowy Złombol i podobno organizatorzy planują coś co ma nas powalić na kolana. My i tak najbardziej chcemy zobaczyć naszego Żuka na Wall Street:)
Za każdym razem po mecie planujemy zostać jeszcze jeden dzień na campingu, aby odpocząć, poimprezować czy zwiedzić okolicę. W tym roku plan był identyczny, ale niestety dosięgła nas klątwa właściciela campingu z Austrii. Sprytny koleś sprawdził pewnie na stronie Złombola, gdzie są kolejne noclegi i zadzwonił, aby nas nie trzymali dłużej, bo nie umiemy się zachować i jesteśmy głośni. Także w trybie szybkim mieliśmy się wynieść. Swoją drogą właściciel z tego campingu również mówił tylko po niemiecku. Pakowaliśmy się w deszczu i zastanawialiśmy się co mamy ze sobą zrobić. Ustaliliśmy, że naszym kolejnym przystankiem będzie Val Daone.
A na koniec jeszcze więcej zdjęć.
A Wy jakie znane trasy macie zaliczone? 🙂