Złombol powoli się kończy, ale pozostały jeszcze dwa, ciekawe miejsca do opisania. Na stronie głównej można znaleźć pozostałe wpisy z tegorocznej edycji.
Będzie dużo zdjęć, choć zrobiłam nie małą selekcję. Mam nadzieję, że serwer to wytrzyma.
Zatem czas na miasto miłości bez sklepów z miłością, czyli odkrywamy Wenecję.
O Wenecji słyszałam wiele złego i wiele dobrego. Nie rzadko spotykałam się z opinią, że jest to turystyczne i przereklamowane miasto. Nie wspomnę już o tym, że spora część osób narzekała, że tam po prostu…śmierdzi. A, że ceny są o wiele wyższe, niż gdziekolwiek indziej to wiadomo. Z kolei zwolennicy Wenecji zachwycali się jej klimatem, niecodziennością i zapewniali, że jest to całkiem inne miasto, niż te które odwiedziło się do tej pory. Mowa oczywiście o samej Europie. Mimo, że przed wyjazdem zbierałam opinie i oceny to wiedziałam, że pomimo dużej niechęci innych osób sama chcę się przekonać co to za miejsce.
Komunikacja na wodzie
O Wenecji miałam wyobrażenie jako o miejscu bardzo klimatycznym, ciekawym i wyróżniającym się. Tak też właśnie było. Już sam fakt, że Wenecja jest zbudowana na wodzie robi wrażenie. Chociaż mówi się, że powoli Wenecja jest podtapiana i jak tak dalej pójdzie to zniknie. No chyba, że to chwyt reklamowy, żeby przyciągnąć jeszcze więcej turystów. Nie wiem czy to jest możliwe. Ale wracając do miasta…Setki kanałów, zaułków, gondoli sprawia, że na każdym kroku mamy materiał fotograficzny. Od razu można zauważyć, że w Wenecji nie ma ani jednego samochodu. Transport samochodowy nie ma tam prawa bytu. Także odpada wieczny problem ze znalezieniem miejsca do parkowania:) W sumie rowerów również nie widziałam. Cała komunikacja ma miejsce na wodzie. Możemy przemieszczać się tramwajami wodnymi tzw. vaporetto lub gondolami.
Gondole to ciekawa sprawa. Dorotka polecała nam, aby skorzystać z tej atrakcji, ponieważ fajnie jest zobaczyć Wenecję „od dołu”, z niższej pozycji. Coś innego, niż typowe zwiedzanie miasta. Cena za wynajęcie gondoli na max 7 osób to 80 euro. Niemało. Nocą cena wzrasta do 100 euro. Warto wiedzieć, że zawód gondoliera jest jednym z najlepiej opłacalnych zawodów w mieście. W całej Wenecji jest ich około 400. Zarabiają dużo, bardzo dużo, ale nadal jest to niewystarczająca suma, aby utrzymać się w Wenecji. Miasto wyludnia się z powodu gigantycznych cen, które cały czas wzrastają.
Jak widać selfie w gondoli musi być:)
Najbardziej bawiły nas korki na wodzie. Ktoś płaci taką kasę, aby przepłynąć się romantyczną gondolą, a tu czeka na niego wodny zator. Myślę, że w sezonie to częsty widok.
Natknęliśmy się także na wodnego listonosza. Słyszałam, że nadwodna karetka również jestem ciekawym zjawiskiem. Policja jak policja, również przepływała.
Postanowiono, że od XVII wieku wszystkie gondole będą koloru czarnego na znak zakończenia walki z zarazą, która miała miejsce w Wenecji. Wcześniej gondole malowano na jaskrawe kolory, aby podkreślić zamożność właścicieli. Obecnie gondole wykorzystuje się także w uroczystościach ślubnych, co nie jest jakimś wielkim zaskoczeniem. Na taką okazje gondole zdobione są konikami morskimi.
Poruszać możemy się także taksówkami wodnymi, ale czytałam, że nie jest to tania sprawa. Tak czy inaczej nie warto. Wenecja jest na tyle mała, że spokojnie możemy obejść ją na piechotę w jeden dzień. Tak też zrobiliśmy. Przypłynęliśmy do Wenecji na kilkanaście godzin. Pierwszy raz stwierdziłam, że wystarczy mi samo chodzenie po mieście bez odhaczania najciekawszych zabytków.
Czym jest Bellini?
Przed całodniowym chodzeniem po Wenecji musieliśmy się posilić, więc pierwszy przystanek miał miejsce w barze. A tam odkryłam ciekawego i nieskomplikowanego drinka – Bellini. Jest to drink na bazie Prosecco z brzoskwiniami. Obstawiam, że w barze zrobili go po prostu z sokiem brzoskwiniowym, ale w oryginale powinny być to zmiksowane brzoskwinie z dodatkiem Prosecco. Polecam! Wasze kubki smakowe będą zachwycone! Jest to typowy, wenecki trunek i ciężko go dostać poza granicami tego miasta. Przynajmniej mi się nie udało. Mówi się, że jest bardzo elegancki, także serwujcie go na imprezach:)
Odkrywamy Wenecję
Jak już wspominałam nie korzystaliśmy specjalnie z przewodnika w Wenecji. Przynajmniej ja nie miałam takiej potrzeby. Zaopatrzyliśmy się w mapę i poszliśmy w miasto. Kierowaliśmy się w stronę Placu św. Marka, czyli do serca Wenecji. Zdecydowanie ładniej prezentował się po zmroku. I to nie tylko dlatego, że wyglądał bardziej klimatycznie, ale tłumy które się tam znajdowały prawdopodobnie poszły już spać lub ulokowały się w barach. Po 19:00 plac zaczyna się wyludniać i dopiero wtedy można dostrzec jego perfekcję i upajać się ciszą. Sam plac robi duże wrażenie, otoczony jest ładnymi budowlami, restauracjami czy stoiskami z maskami. Zdecydowanie jest większy, niż na zdjęciach. Tylko te tłumy…:)
Najważniejszą budowlą jest tu oczywiście Bazylika św. Marka, a następnie Pałac Dożów. Nie miałam potrzeby, aby zwiedzać bazylikę, ale teraz jak patrzę na zdjęcia znalezione w internecie to żałuję, że jednak nie udałam się w to miejsce. W szczególności wrażenie robi taras widokowy. Ponadto jest to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc we Włoszech.
Powyższy zegar nie jest zwykłym czasomierzem. Pokazuje on nie tylko która jest godzina, ale także pory roku, fazy księżyca oraz położenie słońca względem znaków zodiaku.
Na placu znajduje się także dzwonnica Campanile, która jest najwyższym budynkiem w mieście i służy jako taras widokowy. Mierzy sobie 99 metrów wysokości i po zdjęciach, które widziałam myślę, że warto zobaczyć Wenecję nie tylko z perspektywy gondoli, ale także z wysokości.
Po cichu liczyłam, że trafimy na Plac św. Marka, kiedy będzie choć trochę zalany wodą. Niestety latem raczej nie uraczymy tego widoku. Najczęściej przypływy mają miejsce późną jesienią lub zimą. Także warto zabrać ze sobą kalosze. Podobno jest to ciekawe doświadczenie.
Płynąc promem do Wenecji z odpowiedniej odległości mogliśmy podziwiać Kościół Santa Maria Della Salute. Jest to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów w Wenecji. W sumie dowiedziałam się o tym dopiero pisząc tego posta. Ale faktycznie, nawet z daleko przyciąga wzrok. Poza tym warto wiedzieć, że został wybudowany dla Maryi Panny w podziękowaniu za powstrzymanie epidemii dżumy. Choroba ta dopadła 1/3 mieszkańców. Ciekawa historia.
Oczywiście dotarliśmy także do Mostu Westchnień. Można pomyśleć, że to romantyczne miejsce i chodzi o westchnienia miłosne. Otóż nie. Nazwa mostu wzięła się od westchnień więźniów, którzy po raz ostatni zerkali na miasto. Most ten kiedyś prowadził do więzienia. Żeby nie było, most ten ma także romantyczny aspekt. Mówi się, że para która się pocałuje w tym miejscu w najbliższym czasie weźmie ślub.
Ze względu na tłumy ciężko zrobić dobre zdjęcie tego miejsca. Ja skupiłam się na fotografowaniu gondolierów i gondolek z licznymi turystami.
Najsłynniejszym, weneckim kanałem jest Canal Grande. Zachwyca tym, że jest w kształcie litery „s”. Kolejne, romantyczne miejsce, ale wyróżnia się swoimi wyglądem i klimatem. Łączy plac św. Marka i wenecką lagunę. Tym sposobem dzieli miasto na dwie części i sześć dzielnic. Wyobraźcie to sobie:)
Zrobiliśmy sobie dłuższy spacer do getta żydowskiego. Widać było, że tłumy tam nie dotarły. Było bardziej swobodniej i nie brakowało sklepów z koszerną żywnością. Czuć było, że znajdujemy się w całkowicie innej części miasta.Wenecja może pochwalić się najstarszą i najlepiej zachowaną dzielnicą żydowską na naszym kontynencie. Dowiedziałam się także, że można zwiedzić trzy z pośród pięciu synagog. Zostały one utworzone w istniejących już budynkach i nic nie może być wyżej niż synagoga, więc są ulokowane na najwyższym piętrze. Do dyspozycji turystów jest także Muzeum Getta Żydowskiego.
Poniżej pozostałości muru z epoki faszystowskiej. Oryginał oczywiście:)
Głównie spacerowaliśmy między mostami, kanałami i nastawiliśmy się bardziej na błądzenie między uliczkami. Nie pamiętam już nazw wszystkich mostów, kościołów czy placów, które widzieliśmy, ale to nie jest ważne. Klimat tego miasta jest najważniejszy:)
Nie można było pominąć gołębi żywiących się pozostałościami z McDonalda.
Fotograficzny wzrok i inżynierski mózg Mateja zauważył, że z jednego zdjęcia można zrobić różne pocztówki.
Wenecja jest piękna w dzień, ale w czasie zachodu słońca jest na prawdę magiczna i wyjątkowa. I nawet można dostrzec trochę romantyzmu patrząc na lagunę i mosty w tak pięknym oświetlenie. Zresztą sami zobaczcie.
Weneckie maski
Przechadzając się między uliczkami, a mostami nie sposób ominąć licznych sklepów z maskami. Co prawda większość jest podobna do siebie, tylko cenami się różnią. Momentami można było znaleźć perełki. Chłopaki twierdzą, że takowe maski to kicz. Mi się podobały. Ponadto sprawiają, że wszyscy są sobie równi, bo każdy jest na swój sposób niewidzialny. No i idealnie pasują do sesji zdjęciowych. Także tuż przed zamknięciem sklepu, który sobie upatrzyłam zakupiliśmy dwie maski zdobione i dwie puste, aby samemu coś zrobić. Tzn. Michał zadeklarował, że się tego podejmie:)
Ponad to trafiliśmy także na sklep, gdzie były robione maski do filmu „Oczy szeroko zamknięte”. Tylko ceny tam były już o wiele wyższe.
Czy warto?
Okazało się, że przeciwnicy Wenecji nie mieli racji. Nie było smrodu zgnilizny nawet tuż przy wąziutkich kanałach. Obstawiam, że podczas odpływu Wenecja może pokazać swoje inne oblicze – mętna woda, zgniłe rośliny czy inne pozostałości budynków. Mimo wszystko nikt nie powinien zniechęcać się Wenecją z tego powodu. Niestety co do ilości ludzi na metrze kwadratowym to było gorzej niż myślałam. Momentami nie dało się w spokoju przejść. Oglądanie pleców ludzi było stałym widokiem podczas chodzenia po mieście. Jedynie wieczorem miasto się trochę wyludniło. Może deszcz spłoszył turystów. W porze obiadowej również można trochę odetchnąć od tłumów. Wiadomo, że najwięcej turytów jest w sezonie, a wczesną jesienią jest ich o wiele mniej.
Ceny rzeczywiście są wysokie i nie dziwie się, że mieszkańcy opuszczają Wenecję z tego powodu. Dlatego najlepiej nocować poza Wenecją, gdzie będzie zdecydowanie taniej.
Przed napisaniem tego posta uważałam, że wystarczy jeden dzień na zwiedzania Wenecji. Jeżeli ktoś chce wejść do muzeów, kościołów i spokojnie wszystko obejść to potrzeba minimum dwóch dni. My byliśmy tam kilkanaście godzin i wystarczyło to na poznanie miasta. Jeżeli miałabym tam jeszcze raz pojechać to bardziej skupiłabym się na zabytkach, niż spacerowaniu. No i jest jeszcze jeden powód z jakiego chciałabym wrócić w te okolice.
Wyspa Burano
Nie wiem jak mogłam przeoczyć tę wyspę. Chociaż nie wiem czy byłby czas na jej zwiedzanie. Wyspa Burano znajduje się tylko 7 kilometrów od Wenecji i nie jest duża. Najciekawsze jest to, że przyciąga kolorowymi domkami, dużą ilością kolorowych domków. Taka Wenecja, tylko kolorowa. Aby pomalować dom na Wyspie Burano trzeba mieć pozwolenie lokalnych władz na kolor jaki wybraliśmy. Dzięki temu domki te są przepiękne, a kolory niepowtarzalne. Historia mówi, że malowanie domków na kolorowo zapoczątkowali rybacy, aby mogli łatwo trafić do domu po zmroku.
Klikając w ten link sami zobaczycie jak jest to wyjątkowe i magnetyczne jest miejsce.
Praktyczne informacje
Bazylika św. Marka – dostępna jest dla turystów tylko do godziny 17:00 i nie można tam fotografować. Stanie w kolejkach można ominąć robiąc rezerwację online. Wstęp bezpłatny.
Dzwonnica Campanile – wstęp kosztuje 8 euro i także trzeba liczyć się z kolejkami.
Gondole – tak jak pisałam cena to 80 euro za gondolę i 100 euro w nocy. Można się targować.
My na wyspę dopłynęliśmy promem. Koszt w jedną stronę to 7-8 euro. Chyba, ze kupuje się od razu bilet powrotny.
Byliście? Polecacie? A może macie jakieś ciekawe informacje o Wenecji o których nie napisałam?