Od pewnego czasu gustuję w zimowych krajobrazach i chętniej wybieram kierunki, gdzie jest trochę zimniej. Zawsze decydowałam się jednak na miejsca, gdzie lato było w pełni. Ostatnio zdjęcia z głównym udziałem białego puchu są dla mnie ciekawsze. Poza tym chciałam spróbować nowej formy wpisu i wrzucić same zdjęcia ze szczątkową ilością opisów. Już pisząc ten wstęp okazało się, że nic z tego. Będą zimowe zdjęcia z różnych zakątków, ale krótkie opowieści również muszą być. Do wpisu wybrałam fotki z francuskiego wypadu na narty, mało zimowej Islandii, ulubionych Bieszczad i nie najgorszych Tatr. Zaczynamy:)
Jeden zimowy dzień na Islandii
Jako, że od kilku (kilkunastu?) lat zima w naszym kraju nie jest specjalnie godna uwagi (przynajmniej w Warszawie) postanowiliśmy spróbować szczęścia gdzieś indziej. Po przekopaniu internetu okazało się, że najlepszą opcją będzie Islandia. O tym dlaczego będzie w następnym wpisie.
Czego jak czego, ale tony śniegu byłam pewna. Oczami wyobraźni widziałam te wszystkie białe krajobrazy, zaspy, pozamykane drogi i nas pośrodku niczego, przemarzniętych do szpiku kości. Cóż, te marzenia muszę odłożyć w czasie. Zima na Islandii trochę nas zawiodła. Wisienką na torcie było to, że w pewnym momencie było cieplej, niż we wrześniu. A śnieg? No był, tylko pierwszego dnia i ostatniego przez dwie godziny. Chyba nie będziecie zaskoczeni jak Wam powiem, że to najcieplejszy luty od lat? Tak czy inaczej udało mi się przywieźć stos ładnych, zimowych kadrów. Nie wiem czy to kwestia śniegu, ale ten dzień był najlepszy z całego wyjazdu. Następnym razem obieramy kurs na północ. Większa szansa, że tam będzie prawdziwa zawierucha, a nie wiosna połączona z jesienią:) Ten wyjazd tylko upewnił mnie w przekonaniu, że Islandia to kraj do którego można wracać i wracać.
Płonące, ale zimowe historie
Les Sybelles było moją pierwszą (i póki co ostatnią) tak daleką destynacją narciarską. Pojechałam tam nie tylko w celach doskonalenie swoich, narciarskich umiejętności, ale także po ładne kadry i widoki. Już wtedy uwielbiałam widok zaśnieżonych gór, który był dla mnie zbawieniem. Jednak to nie wszystko. Poza nartami i zdjęciami na wyjeździe czekały na nas dwie przygody.
Ostrzegali nas, że pod koniec marca słońce może być już ostre, a tego się nie czuje. Radzili, aby zainwestować w krem z filtrem. Wraz z Anią niespecjalnie przywiązałyśmy się do tych złotych rad. Wystawiliśmy twarz do słońca i cieszyliśmy się pierwszymi promykami ciepła. No i tym, że spędzimy tydzień w pięknym miejscu, codziennie śmigając na nartach. Wracając do tematu…Dzień później ledwo co otworzyłam oczy. Jeść też nie mogłam, ponieważ otwarcie ust wiązało się z bólem. Nasze twarze wyglądały okropnie. Sama wystraszyłam się siebie w lustrze. Wyglądałam jakbym zatrzasnęła się w solarium na kilka godzin. Tego dnia narty poszły w odstawkę, a celem naszej, pieszej wycieczki była apteka. Podobno warto uczyć się na błędach. Kilka lat później płynąc kajakiem stwierdziłam, że posmarujemy się po wygrzaniu się na słońcu. Efekt był jeszcze gorszy. Była to pierwsza, narciarska przygoda, która ciągnęła się jeszcze długo po powrocie do domu, ale na szczęście moja skóra doszła do ładu.
Będąc już w Polsce i całkiem blisko Warszawy okazało się, że jeszcze wszystko może się zdarzyć. Ze snu wyrwał mnie przeraźliwy krzyk, że musimy uciekać, bo autokar płonie. Zdążyłam tylko zabrać ze sobą jednego buta. Ania z kolei wzięła mojego drugiego. Odbyliśmy szybki bieg w samych skarpetkach po śnieżnych ulicach. Autokar płonął jak żywa pochodnia. Kiedy wszyscy wybiegli, zaczęliśmy się zastanawiać jak tam nasze rzeczy. Na moich oczach płonęły najcenniejsze rzeczy materialne, jakie miałam. Zawsze, co by się nie działo spadam na cztery łapy, teraz też tak było. Ludzie wynosili zwęglone aparaty, resztki laptopów, a ja miałam w ręce swojego tylko lekko brudnego Nikona. Laptop też przeżył w całości, a wszystko dzięki temu, że siedziałyśmy z przodu, a zapalił się tył autokaru. Później wraz z Anią i jej tatą zrobiliśmy wycieczkę po opuszczonym autokarze z którego został tylko szkielet i mnóstwo zwęglonych rzeczy. Przeżyliśmy chwilę grozy, ale nikomu nic się nie stało. Ubezpieczyciel do tej pory nie wypłacił nam, ani złotówki.
Tydzień w górach sprawił, że wróciłam do równowagi psychicznej i znowu zaczęłam widzieć świat w przyjaznych kolorach. Góry uspokajają i wyciągają ze mnie wielkie pokłady kreatywności. No i okazało się, że po wielu latach przerwy nadal lubię śmigać na nartach.
Białe połoniny
Z Bieszczadami tak jest, że zawsze lubię tam wracać, a odkąd zobaczyłam bieszczadzkie połoniny przykryte śniegiem chciałam jak najszybciej wrócić w porze zimowej. Udało się dopiero po kilku latach. Było tak zimno, że po kilkunastu minutach mój aparat zamarł już do końca wycieczki. Bałam się, że już zostanie w stanie agonalnym. Robiąc zdjęcia ratowałam się telefonem, który też w pewnym momencie odmówił współpracy. Dla mnie zdjęcia są ważne i poza samym podziwianiem lubię mieć najładniejsze widoki utrwalone, bo pamięć jest ulotna.
Tego dnia było około -25, a szlaki wcale nie były puste. Nikogo nie wystraszyły komunikaty, że lepiej nie wybierać się w góry. Ja sama w ogóle nie dopuszczałam takiej myśli, bo od dawna marzyły mi się białe Bieszczady. Widziałam je już o każdej porze roku, ale te zimowe najbardziej przypadły mi do gustu. Jesienne kolory tęczy także są wyjątkowe, ale ta biel nabrała większego znaczenia.
Znudziły się górskie widoki latem. Poza tym, że są bardzo powszechne to sama oglądałam je dość często. Spacerowałam po szlakach rozpływając się gorąca, a więc żadna przyjemność. Lejący się żar z nieba wolę zastąpić mrozem. Nawet w takich momentach, kiedy na szczycie zdjęłam rękawiczkę, aby zrobić zdjęcie telefonem (aparat już dawno wypadł z gry) i ten kadr dużo mnie kosztował. Dużo bólu. Nigdy nie czułam takiego mocnego bólu, nawet przy chorobie nerek, nawet przy wyrywaniu zęba – myślałam, że padnę lub się wścieknę z bólu. Poza wielkim mrozem wiało o wiele gorzej, niż na kieleckim dworcu. Już zapomniałam jak dużo jestem w stanie zrobić dla fotografii. A widok Chatki Puchatka otulonym mroźnym puchem był wart uwiecznienia tego zjawiska.
Tatry są jakieś obce
W Tatry prawie nie jeździliśmy, więc nie mam sentymentu do tych gór, ale też niewiele tam widziałam, w niewielu miejscach byłam. Jedynie, co to dobrze wspominam dzień na nartach na Kasprowym Wierchu. Mimo, że pierwsza część trasy była dla mnie dramatem i z prędkością światła wyrzucałam z siebie przekleństwa, przy okazji przewracając się przez chwilę to było warto. Było gdzie się rozpędzić:) Na koniec kilka kadrów już z pieszej wędrówki na Kasprowy.
Aż sama jestem zdziwiona, ile ładnych miejsc udało mi się zatrzymać w kadrze! Teraz może przyjść już wiosna:)
A jak jest z Wami? Preferujecie wyjazdy w zimne zakątki?